Opiekun stanął. Przez moment myślałem, że pójdzie za radą Annarotha i po prostu mnie ogłuszy. W tym momencie zatrząsł się cały korytarz, kawałki skał spadły z sufitu niemal, że na moją głowę. Opiekun skinął ręką i ruszyliśmy dalej. Po drodze zaczął wyjaśniać. Głos miał jak zwykle metaliczny, ale coraz bardziej nerwowy i roztrzęsiony. "To niesamowite, że ludzie są tacy rozgadani i łaknący wiedy! Nareszcie trafiła się okazja do rozmowy, ale niestety w takiej sytuacji! Powinieneś się domyślać, że prowadzę cię do jak najbezbieczniejszego miejsca jakie znam. Najlepiej do sali rady, ale skoro Annaroth mi zabronił to trzeba poszukać innego. Jeżeli chodzi o moje zdanie to on coś kombinuje, Czarnemu przetrzebiłby skórę już tam w lesie... Mało jest Istot, które potrafią mu zagrozić, ale on jest jednym z nich. Z jakiegoś powodu chciał go tutaj zwabić, o do diaska!" Ogromny odłamek sufitu upadł pół stopy od Opiekuna, niemal nie go nie zgniatając. Cały korytarz zalała kolejna fala ciepła, czułem dziwn mieszankę zapachu spalenizny i zgnilizny. "Widać wzięli się ostro do roboty!! Nie chcę cię przestraszyć, ale nie sądzę, aby w tej jaskini znajdowało się jakiekolwiek bezpieczne miejsce... Trzeba stąd uciekać! Tędy!" Nagle zauważyłem, że coś biegnie na przeciwko nas. Stanął przed nami osobnik, z niewiarygodnie długimi i bujnymi włosami sięgających tyłu kolan. Oczy miał czerwone, jednak nie tak jaskrawe i wyraziste jak Annaroth, przypominały kolorem lekko rozcieńczone czerwone wino. Przebiegała przez nie pionowa źrenica. Opiekun przywitał go, lub raczej zatrzymał podniesieniem ręki. "Dzięki bogom, że na ciebie wpadłem! Trzeba stąd uciekać! Czarny przybył! Potrzebujemy pomocy!" Istota spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, na co Opiekun odpowiedział: "To Glorroth... Trzeba go stąd wyprowadzić, zanieść w bezpieczne miejsce... Ale nie do sali Rady! Gdzieś poza siedlisze! Nie pytaj się mnie dlaczego... To rozkaz od Annarotha." Kiedy Istota usłyszała to imię, nagle ożyła, przestała się niepewnie przyglądać, złapała mnie za rękę i powiedziała ciepłym, ale stanowczym tonem: "Idziemy!" W oddali słyszałem jeszcze głos Opiekuna: "Pytałeś się mnie czy Istoty naprawdę potrafią latać! Być może za chwile dowiesz się na własnej skórze!" Wiadomość ta mnie z jakiegoś powodu nie pocieszyła. Po długim i wyczerpującym biegu (Istota biegła tak szybko, że ledwo co nadążałem), udało nam się wydostać na powietrze, był już wieczór, słońce leciutko, jakby wstydliwie wychylało swoje rumiane lica nad widnokręgiem. Znajdowaliśmy się na półce skalnej. Znowu huk... I nagle ze ściany za nami wyleciało coś czarnego, całe w pyłu i kurzu! Przebiło się przez grubą na metr, skalną ścianę! Otrząsnęło się, wstało. Przed oczami wyrusł mi człowiek, wysoki, z szerokimi barami, na pewno jeszcze potężniejszy i większy od Annarotha. Był ubrany w czarny, lekko popielany prze pył płaszcz, którego końce szurały po chodniku. Może mi się wydawało, ale jego oczy były całe czarne, bez śladu białek. Z dziury, którą wyrył przed chwilą stanął Annaroth, też cały posiniaczony, pokryty kurzem i pyłem skalnym. Jego oczy niemal płonęły krwistą czerwienią, powietrze naokoło niego falowało od piekielnego gorąca. Nawet ja odczułem dokuczliwie parzący powiew. Spojrzał na mnie z przestraszoną miną i wrzasną tak głośno, że zatrzęsły się ściany i płyta, na której staliśmy: "Uciekajcie!!! Ale to już!!!!" Istota z fantazyjnie bujną czupryną wskazał kciukiem na swoje plecy i krzyknął: "Dalej! Wskakuj!" Osłupiałem... Zwarjował, czy co? Przejażdżek na barana mu się zachciało. "No już!! Dalej!!" Krzyczeli niemal jednocześnie Annaroth i druga istota. ................................... .................
A: To idiotyczne, ale podbiegłem i wskoczyłem na przykryte włosami barki Istoty.
B: Nie byłem pewien, ale widząc, że zostając w miejscu też zrobię głupio ruszyłem przed siebie spowrotem w kierunku jaskini. Nie wiem dlaczego tam. Przeczucie...