"Begotten" mało znany film, ale pewnie co bardziej zapaleni kinomani kojarzą czarno biały obraz z 1991(chyba). W pierwszych minutach obserwujemy samobójstwo Boga, a później jest coraz gorzej tzn. lepiej;)
Film reżyserii Eliasa Merhige należy do tych nielicznych dzieł, które ciężko wepchnąć do jakiej kolwiek szufladki. Można go nazwać horrorem(bo do tego mu najbliżej), można powiedzieć, że to gore (oj można). Trwa ok. godziny.
Czarno biały obraz, duża ziarnistość czasem, ale tylko w nielicznych miejscach przeszkadza skojarzyć co jest pokazywane na ekranie. Takie przedstawienie czyni film niezwykle klimatycznym, mrocznym i trudnym w odbiorze. Film prawie całkowicie pozbawiony jest ścieżki dźwiękowej, słyszymy jedynie cykanie świerszczy, i w odpowiednich momentach odgłosy dławienia się, krzyki, piski wydawane przez ludzi. Żadnych dialogów. Kamera zatrzymuje się często na długo na jednym obiekcie co niektórzy uważają za nużące.
Zaczyna się malowniczym i pokazanym w szczegółach samobójstwem Boga, z jego krwi "rodzi" się Matka Ziemia, która po pewnych "zabiegach" z wykorzystaniem zwłok Boga, rodzi syna, który mieni się Flesh on Bone.
Oboje są czczeni przez Wyznawców, po pewnym czasie jednak chcą opuścić swoich poddanych. ten pomysł nie podoba sie jednak "ludowi", który buntuje się i srogo karze swoje bóstwa.
O tym filmie krążą bardzo skrajne opinie od uwielbienia przez objeżdżanie za chore pomysły i brutalność. Mój opis jest malutką namiastką filmu, jeśli cenicie oryginalne pomysły i wykonanie to ja gorąco polecam.
Oglądałam ten film w dzień i na początku się nawet uśmiechałam, kiedy widziałam pewne sceny. Oglądałam później go w nocy, nigdy więcej nie powtórze tego błędu.