Właściwie, to nie wspominam aż tak źle komiksów PRL-u. Inne czasy, inni ludzie. Całkiem fajnie czytało się te wszystkie Kleksy, Tytusy, Kajki i Kokosze. Miło wspominam profesjonalizm Wróblewskiego, który z byle knota scenariuszowego potrafił wyrysować całkiem fajne rzeczy. Baranowski powalał mnie humorem i dość skomplikowaną formą (dla kilku, a potem nastolatka). Kiepsko wspominam tylko przedruki komiksów węgierskich. Co za obrzydliwa kreska i kolorystyka (choć i tam dało się znaleźć coś fajnego, np. Faraona, czy Kapitana Blooda). Nie wspomnę jakichś wypadków przy pracy, które ciężko uznać za komiksy, nawet nie pamiętam tytułów, ale były rysowane przez ludzi, którzy nie zajmowali się profesjonalnie komiksem. Z PRL-u wyrośli najwybitniejsi moim zdaniem polscy komiksiarze - Rosiński i Polch. No i chyba tyle. W tamtych czasach kupienie komiksu to było bieganie od kiosku do kiosku i księgarni, stanie w tasiemcowych kolejkach, kiedy rzucono towar. Pamiętam jak dziś - ostałem się na mrozie ze 2 godziny w kolejce pod kioskiem, żeby kupić XIV księgę Tytusa, a jakaś wredna baba sprzątnęła mi ostatni egzemplarz sprzed nosa!