A.
Z początku próbowałem ją przekonać, że poza miastem będzie bezpieczniej. Nagle kilka kroków od nas runęła ogromna kula ognia, pozostawiając po sobie krater wielkości sporego domku. Zrozumiałem aluzję, nie było czasu na kłutnie, więc ruszyłem za dziewczyną. Miasto płonęło, wszędzie biły w górę ogromne kolumny niebieskiego ognia. Nagle coś dziwnego spadło z nieba i runęło prosto w mały stragan z rupieciami. Ze szczątków i drzazg stoiska wyłonił się człowiek... Naariz'al. Wstał powoli, otrzepał kurz z ramienia, tak od niechcenia, zupełnie jakby przed chwilą nic się nie stało. Zaraz za nim na ziemię spadło coś gorszego... Większego. Ogromny niebieski Smok, przylądowaniu dosłownie zmiażdżył wieżę, zdeptał ją. W porównaniu z pozostałymi Smokami ten wydawał się być olbrzymem. Naariz'al, wyglądał przy nim jak nędzny owad... I był owadem. Skrzydła bestii przysłoniły spory kawałek ruin, przyćmiły słońce, majestatycznie, zakrzywiając jego promienie, tworząc tęczowy pryzmat nad sobą. Wyglądał pięknie, a zarazem strasznie. Arcynekromanta uniósł swoją laskę, zaczął mamrotać jakieś skomplikowane słowa. Smok patrzył na niego, ale nie ze strachem w oczach jak tamten poprzedni, a raczej z pogardą. Naariz'al wypowiadał słowa coraz szybciej, bardziej gorączkowo, kilka kropel potu pojawiło się nad skroniami. Jego zaklęcia nie działały, powoli zaczął się cofać. Smok powoli, jakby leniwie podniósł przednią łapę, pomiędzy jego szponami zaczęła kumulować się błękitna energia, która przybrała postać oślepiająco świetlistej kuli. Potem błysk i gigantycznych rozmiarów krater, jaki pozostał po arcynekromancie. Jedyne co zdołałem wykrztusić z siebie to: "I po ptokach..." "Nie byłabym tego tak pewna... Z nim nigdy nie można być pewnym. To potwór." Chciałem poprawić, że to BYŁ potwór, jednak rozmyśliłem się. Widziałem wiele, to że nekromanta przeżyłby taki atak, badzo by mnie nie zdziwiło. Smok nas niezauważył, ale zauważył, ale nie tracił na nas czasu. Dziewczyna ponagliła. Znaleźliśmy się na obrzeżach miasta, gdzie jeszcze było spokojnie, ba... Nawet kilka budynków było jeszcze względnie całych. Weszliśmy do jednego, ukryliśmy się w piwnicy. W oddali słyszeliśmy jeszcze krzyk ludzi, ryk Smoków, huk płomieni i odgłosy burzonych budynków. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie znam nawet imienia, być może, wybawicielki. Zapytałem się. Po chwili milczenia odpowiedziała: "Irrith". Patrzyłem na nią za zdumieniem.
A: Milczałem. Musiałem to wszystko przemyśleć.
B: Zapytałem się jej: "Czy ty... Jesteś.. Istotą?" Faktycznie... Miała karmazynowo niebieskie oczy.
C: Zdałem sobie sprawę, że gdzieś w tym piekle jest Riventh. Kazałem zostać Irrith w ukryciu, a sam pobiegłem szukać mojego... Przyjaciela.
PS. Dla tych co nie pamiętają: Irrith, tak samo miała na imię Istota, którą Glorroth spotkał na początku w zniszczonej karawanie. Ona dała mu kamień.