Cierpliwie czekałem, aż ktoś dokończy "100 Naboi" po polsku ( i nadal czekam chętnie kupię połknę wszystkie nie wydane tomy w rodzimym języku ), ale się złamałem i dokończyłem po angielsku.
To nadal świetna seria, Risso i Johnson do końca trzymają świetny poziomo graficzny, a Azzarello umiejętnie splata wątki zwykłych ludzi z wojną Gravesa z Trustem. Choć to jedna z moich ulubionych serii ( a z Vertigo następna po "Sandmanie" ) to jestem lekko rozczarowany pewnym rozwiązaniami fabularnymi
Trust daję się spokojnie wykańczać jak ostatnie leszcze, grzecznie ustawiając się w rządku, jedynie D'Arcy zrobiła przedsięwzięła kroki, dla wzmocnienia swojej ochrony.
Wylie najlepszy i najszybszy strzelec wśród minutemanów, a daję się zaskoczyć jak ostatni amator, co prawda minutemanowi, ale jednak.
Sama setna część mnie nie przekonuję, trochę to tak: "o cholera, 100 numer, kogo by tu jeszcze wykończyć w finale", a czasami sposób w jaki pozbywa się postaci ociera się o śmieszność,
Cole Burns, przypominam minuteman, upuszcza zapalniczkę bo przestraszył się huku i potem jeszcze jej nie łapie, dajmy spokój
na szczęście niektórzy przeżywają.
Też spodziewałem się chyba zbyt wiele po Wydarzeniach w Atlantic City i aktówkach Gravesa, ich wyjaśnienia to dl amnie lekkie rozczarowanie.
Z biegiem serii miałem coraz mnie sympatii do Agenta Gravesa i Megan Dietrich. Wynudziłem się nieco przy historiach poświęconych,a same postaci mnie trochę wkurzały, The Saint, The Monster i Loopa ( za wyjątkiem "Co ma wisieć, nie utonie" ). The Dog i The Bastard byli tacy jak być powinni. Nieodmiennie żywiłem sympatie do The Wolf, The Point Man, The Rain i Dizzy, a ich historie przeważnie dobrze się czytało.
Mimo całego tego narzekania gorąco polecam wszystkim tą serię. Jest jedyna w swoim rodzaju.