wiecie, jestem w miare na bierzaco z podbojem kosmosu, i tak troche sie zastanawiam... w ktora strone to zmierza wszystko?
wyslanie durnej sondy na sasiednia planete jest tak ogromnym wysilkiem dla rasy, ktora ma juz w miare szybkie komputery, bomby atomowe, naped jonowy i inne gumowe kaczuszki jest tak ogromnym problemem....
wezcie chociazby koszty.
czemu nasa nie zbuduje sobie nowej linii wachadlowcow, tylko lata wrakami sprzed 20 lat, ktorym technicy mocowali plytki izolacyjne na sline?!?
nie maja ludzi odpowiedzialnych w tych warsztatach, czy co?
ja rozumiem, ze przerobienie ukladow na takie, ktore by wytrzymaly dramatyczne warunki przestrzeni miedzyplanetarnej kosztuje wiecej niz przerobienie samochodu na gaz, ale nie rozumiem czemu koszty tej aparatury sa az takie?
przeciez doswiadczenie w tej branzy to juz prawie pol wieku!
nowoczesna genetyka byla w powijakach jak ludzie lecieli na ksiezyc!
czemu agencje kosmiczne przez tyle lat nie zadbaly o stworzenie sobie wlasnego przemyslu zaleznego od tychze agencji, ktory produkowalby potrzebne systemy na zamowienie, tylko zamawiaja je od firm ktore chca za to ogromne pieniadze?
odnosze wrazenie ze wszyscy ci ludzie w agencjach kosmicznych to dinozaury sprzed 20 lat ktorzy cale te przestarzale systemy utrzymuja bo nie znaja sie na niczym innym, a sami utrzymuja sie na stanowiskach bo maja dobre uklady miedzy soba.
w ten sposob to my nigdy nie skolonizujemy marsa, ba nawet tam nie dolecimy.
cala nadzieja w chinczykach...
a z ta planeta to tez jest niezly motyw.
kilku podstarzalych kolesi zasiadajacych na stanowiskach zadecyduje o tym, jakie slowo po plutonie beda wypowiadac miliony ludzi na calej ziemii... "what about bob?"