przecież nie pisałem, że "niewiarygodne", właśnie do bólu wiarygodne, ograne i milion razy oklepane. co wcale nie znaczy, że "złe", po prostu scenarzysta nie podskoczy wyżej własnego zadka, no może drugi raz nie podskoczy )(bo w Dulle Griet mu wyszło; choć do dziś nie jestem przekonany, że on to wszystko wymyślił).
Jak dla mnie to komiks, który od samego początku już wpada w wyjeżdżone koleiny i do końca z nich nie wyjeżdża.
Choć całkowicie podzielam Twoje zdanie w odniesieniu "Dulle Griet", który uważam za mocno odstający
in plus od pozostałej (znanej mi) części twórczości Yvesa, to jednak nie do końca mogę się zgodzić z resztą powyższej wypowiedzi. Czy mógłbyś podać jakieś przykłady, które uważasz za pierwowzory tego - jak to nazwałeś - "ogrania i milion razy oklepania", tych "wyjeżdżonych kolein", po których przemieszcza "Staruszek..."?
A dlaczego wolę Jeremiaha? Słuszne pytanie, równie schematyczny, ale to w przypadku serii podobno atut, nie zarzut, heh. Nie wiem, ma w sobie ten-czy-tamten czynnik-X, który działa na mnie jak lep na muchy.
Dlaczego uważasz (lub skąd zaczerpnąłeś informację), że "schematyczność" w przypadku serii jest atutem, zaś w przypadku krótkiej formy, takiej jaką choćby reprezentuje "Staruszek...", już nie?
Ponadto, czy powyższe odwolanie do "Jeremiaha" oznaczaja, że porównujesz "Staruszka..." z całym "Jermiahem" (to jest: serią), a nie z jej ostatnio u nas wydaną częścią - "Bumerang"?
Jeśli tak, to czy nie wydaje Ci się, że takie porównywanie utworów należących do dwóch różnych kategorii "wagowych" pod względem gatunkowym (z jednej strony komiks o konstrukcji fabuły typu tzw. powieść rzeka, z drugiej - nowela) jest co najmniej problematyczne, o ile nie nietrafione?
Jeśli nie, to jak wg Ciebie wypada "Staruszek..." w porównaniu z komiksem "Jeremiah: Bumerang", który to komiks znajduje się właśnie w tym najnowszym hermannowskim pakiecie?