Egmontowskie tomy 14 – 19 przeczytane. Naturalnie – jako wielki fan serii - bardzo się cieszę, że poznałem historię XIII do końca. Nie ukrywam jednak, że to chyba jedyny plus, jaki teraz przychodzi mi do głowy, bo cała magia zniknęła... Kiedy przed lekturą nowych części przeglądałem dla przypomnienia tomy z Siedmiorogu, czułem tę samą ekscytację, co dawniej. A teraz czar prysł... Generalnie opowieść stała się nudna, przewidywalna, Van Hamme potrafi zaskoczyć czytelnika najwyżej pomysłem typu: XIII to idiota, bo nie jest w stanie stwierdzić czyjegoś zgonu... William Vance często nie radzi sobie z umiejętnym pokazaniem następstwa zdarzeń na kolejnych kadrach, a im mniej statycznie, tym gorzej... Na przykład plansza z ostatniego tomu, przedstawiająca pojedynek Jessie z Iriną, to moim zdaniem tragedia... Tak więc w sumie najlepiej wypada (również pod względem scenariusza) tom 18, ten rysowany przez Jeana Giraud.
Nigdy bym też nie przypuszczał, że przyjdzie mi ponarzekać na Marię Mosiewicz, którą uważałem za tłumaczkę kompetentną, bardzo dobrze operującą polszczyzną... Tymczasem w "XIII" pewne rzeczy mogą zirytować. Pal sześć! literówki (np. "leweo" czy "Wallly"), bo to w końcu norma w komiksach wydawanych w Polsce, ale zdarza się tu też sporo niezgrabności językowych ("Wciąż ta cholerna siwizna...", "pewnego Charliego Priora" zamiast "niejakiego Charliego Priora") i zwyczajnych błędów ("W drogę" zamiast "W drodze", "Nie jesteś Jasonem Kellym", "piętnaście" zamiast "pięćdziesiąt", "Wiedziała, że podjęła trop" zamiast "Wiedziała, że podjąłem trop"). A moim faworytem jest fragment "...zawsze stałem na służbie narodu i jego demokratycznych wartości".