Zdecydowanie moim największym rozczarowaniem życia było "New X-Men". Tak zachwalane za oceanem, świetne wyniki sprzedaży, i taka masakra!
Morrison zabił 16 milionów mutantów wbrew wszelkim zasadom logiki (naprawde nie znalazł się żaden mutant, który by powsztrzymał te sentinele? Dlaczego przeżyła tylko Emma- czy nikt inny nie miał mocy wystarczającej, by przeżyć?)i w ogóle wbrew wszelkim zasadom realizmu- wpływ tak ogromnego ludobójstwa na świat Marvela był znikomy, nie zginął żaden istotny mutant, cała ta zbrodnia była niepotrzebna i bezsensowna, tak jak reszta serii- przemoc dla samej przemocy. Kompletny brak wdzięku wcześniejszych przygód mutantów.
A z rzeczy wydanych ostatnio to mocno mnie "Azyl Arkham" rozczarował- nie graficznie, bo tu jest wypas, oczywiście, ale gdzie ten super scenariusz, któy miał być "pogłębionym psychologicznym studium nad szaleństwem Batmana" czy coś takiego? To było raczej na zasadzie:
Joker-"Batmanie, jesteś szalony!"
Batman-"No, chyba jestem, to przejde sie po Arkham nie robiąc niczego, co wskazywałoby na moje szaleństwo, i w ogóle na jakiekolwiek moje cechy charakteru, poobijam się z więźniami nie jak Mroczny Rycerz, ale jak laps jakiś totalny, a potem wrócę do domu."
Z kolei tak mieszane z błotem tutaj "Kingdom Come" jak dla mnie jest komiksem z najwyższej półki, świeżym spojrzeniem na moralne dylematy superbohaterów i jedynym znanym mi komiksem, gdzie Superman jest ukazany jako ciekawa postać