a tak poza tym to w Imadoki są liski
a ja teraz znęcam się nad Houshin Engi czyli Soul Hunterem. jakby nie to, zę kreska mi się podoba (nie mam pojęcia czemu, bo w pierwszych tomach wyglądają jak pokraki :P pewnie dlatego, że jestem wielbicielką Waq Waq, późniejszej mangi) to bym pewnie nie wytrwała. a, no tak, anime parę fragmentów widziałam (z czego trzy razy ten sam :P mumin wsadzający sobie ciastko w oko jest niezapomnianym widokiem...), które mnie zaintrygowały jakąś taką nostalgią...
w każdym razie twardo wbijałam się w tomy 1-8 i szlo mi ciężko... a teraz pożeram jeden za drugim. tylko za choplerę imion nie mogę spamiętać ><
Główny bohater Taikobou, młody "nieśmiertelny" dostaje do łapy listę złych seninów (nieśmiertelnych") i na plecach latającego mumin-hipcia leci na ziemię by spełnic zadanie. ot, typowy shounen. biją się ładnie, wrogowie stają sie przyjaciółmi, nic specjalnego, wkurza fakt, że baby od chłopa nie odróżniam i imiona mi się pierniczą, bo to z chińskiego - długie i do niczego nie podobne :P ale gdzieś tam przebija się ten klimat, coś nieuchwytnego... i nagle bach. stopniowo prawda o projekcie wychodzi na jaw, z miłego shounena robi się całkiem zgrabne political fiction, kreska subtelnieje... a szyszka zaczyna się rozklejać, bo bisze giną. tak ostatecznie. i paskudnie. a końcówka, ech, rozwaliła mnie. rozsmarowała jak masełko. jeszcze się nie mogę pozbierać. Taikobou szyszy szacun ma, mimo durnej szmatki na głowie
a te kreseczki-zygzaczki na policzkach, muniuuuuu!
EDIT: kurde, przeczytałam ostatnie dwa tomy jeszcze raz, dalej jestem pod ciężkim wrażeniem. nosz kurcze, genialne