Podczas lektury w co najmniej kilku miejscach miałem odruch przeczącego kręcenia głową. Nie notowałem sobie tych tez z którymi się nie zgadzam więc nie jestem w stanie ich tutaj wszystkich przytoczyć, jednak nie były to jednostkowe przypadki. Oczywiście nie jestem naukowcem tak jak autor i nie przeczytałem tych wszystkich prac naukowych, które cytuje więc moje osobiste poglądy mogą być błędne.
Twoje podejście do lektury jest oparte na zlej podstawie. Jeśli nie zgadzasz się z tłumaczeniem autora, to znaczy, że albo coś ci źle wytłumaczył, albo nie ma racji, albo przeczytałeś jego wywód mało uważnie. On po to te wszystkie książki przeczytał, żeby móc Cię przekonać za pomocą zaczerpniętych z nich argumentów lub by ci o nich opowiedzieć w przystępny sposób. Jeśli kręcisz głową i pozostajesz nieprzekonany, znaczy to, że coś mu się nie udało.
Najbardziej zainteresował mnie chyba rozdział o definicji komiksu. Tutaj pamiętam, że nie mogłem zrozumieć dlaczego autor ogranicza komiksy tylko do tych, które są rysowane. Co w takim razie z fotokomiksami czyli narracją opowiedzianą przy pomocy zdjęć, a nie rysunków? Czy to już nie są komiksy? W takim razie czym są?
Fotografia operuje mechaniczną reprodukcją rzeczywistości 1:1. Rysunek to czyjaś subiektywna wizja tej rzeczywistości i równie dobrze może być hiperrealistycznym odwzorowaniem rzeczywistości (jej fotograficznego obrazu) jak i radykalnym uproszczeniem przedstawienia do kilku kresek. W fotokomiksie to aparat robi obrazy, a twórca tylko je kadruje, porządkuje i dokleja dymki. W komiksie rysownik wybiera narzędzia, styl, w jakim wykona rysunki, stopniuje ekspresję, raz rysując starannie, raz bazgrząc z rozmachem itp. Inny warsztat, inne efekty, inna relacja wobec rzeczywistości przedstawionej, krotko mówiąc - wszystko inne.
Jak sama nazwa fotokomiksy" to "foto-komiksy" - odmienny gatunek artystyczny, powszechnie zresztą uważany za mało artystyczny. Może kiedyś to się zmieni, ale póki co, nie ma o czym gadać.
Dodatkowo stwierdzenie tego typu, że komiksy nieme nigdy nie zyskają szerszej popularności dlatego w definicji komiksu akcentujemy element werbalny komiksu, jest moim zdaniem nieporozumieniem.
Nie mam książki pod rąką, ale jeśli rzeczywiście taki argument tam pada, to jest to nieporozumienie. Element werbalny komiksu jest zazwyczaj akcentowany, ponieważ komiks "opowiada" historie, a narzedziem opowiadania jest język. Harvey wręcz stwierdził (i to także jest kontrowersyjna teza), że słowo w komiksie jest obecne domyślnie. Pamiętam, że Gąsowski wobec takich koncepcji się dystansuje - jako koncepcji logocentrycznych - i dąży do stworzenia opisu, w ramach którego język nie byłby uprzywilejowanym narzędziem, ale konkretnego fragmentu wywodu nie pamiętam.
Jeśli chodzi o "biologiczne" podejście do tematu, to przyznam, że pod wpływem lektury Gąsowskiego zdecydowałem się na zakup "Imagii" Piotra Francuza - książki o neurokognitywnej teorii obrazu, która może w pełni zaspokoić głód osoby spragnionej opisu procesów, jakie zachodzą w mózgu podczas oglądania obrazów (także komiksowych).