Po małej przerwie wróciłem do lektury i dokończyłem "Mordobicie" Reeda Tuckera. I muszę nieco zweryfikować zbyt krytyczną (bo zbyt pochopną) opinię, którą wyraziłem w związku ze spotkaniem jej poświęconym na Komiksowej Warszawie (na które zresztą nie dotarłem). Tak więc oto autopolemika:
Przy okazji dodam, że książkę czyta się leciuteńko. Ten aż nazbyt lekki styl nieco mnie wręcz irytuje, ale jakoś pasuje.
Czasem żarty wtykane przez autora są wysilone i w ogóle bez sensu, czasem jednak są udane i licujące z tematem oraz specyfiką komiksu superbohaterskiego. Ujęło mnie np. porównanie szoku jaki wywarła na fanach wieść o bankructwie Marvela w latach 90. do wrażenia jakie zrobiłaby na dzieciach informacja że Świnka Peppa ma raka.
Całość jest właściwie opowieścią o DC i Marvelu od lat 60. do dziś, pisaną ze skupieniem się na roli i perspektywie redaktorów.
Fakt, że Złota Era i ówczesny rynek komiksów superbohaterskich został potraktowany bardzo skrótowo i właściwa narracja rozpoczyna się od lat 60. Wygląda jednak po prostu na to, że Tucker najlepiej "czuje" lata 80. i 90., które zna z autopsji i o nich pisze najbardziej szczegółowo i najciekawiej.
Tucker zarzeka się, że nie jest stronniczy, ale więcej szpil - zwłaszcza na początku - wbija DC.
...ale pod koniec większe cięgi zbiera od niego Marvel. Więc równowaga jest.
A jednak dla mnie (preferującego Marvela) właśnie ustępy o DC były ciekawsze. Może dlatego, że o Marvelu czytałem więcej, a taka "Niezwykła historia Marvel Comics" Seana Howe bije jednak "Mordobicie" na kwaśne jabłko...
Po przeczytaniu całości mogę potwierdzić, że stylistycznie i merytorycznie Tucker ustępuje Howe'owi, ale nie jest to poddanie pola. Po prostu najciekawiej pisze mu się właśnie o latach 80. i 90. (czyli w drugiej połowie książki), a więc jego praca jest faktycznie pociągnięciem książki Howe'a dalej. O ile pamiętam, Howe lata 80. już trochę skracał, a o 90. pisał bardzo zdawkowo.
Dodam, że jak zwykle w tego typu publikacjach wydawca nie pokusił się o dodanie jakiegokolwiek indeksu, co uważam za zbrodnię na czytelniku. Tłumacza też kilka razy dało się przyłapać na błędzie. Najgorszy, to pisanie o legendarnej Flo Steinberg jako o "byłym asystencie" Stana Lee. Agoro, dbająca o parytety itd. - byś się wstydziła!
Takich błędów faktycznie trochę jest. Płeć zamieniono też Ann Nocenti, która przez większość książki jest kobietą, ale pod koniec w pewnym momencie staje się mężczyzną.
Dodam jeszcze, że z książki Tuckera emanuje autentyczna sympatia dla opisywanych zjawisk, która nie przeszkadza mu być miejscami bardzo krytycznym a nawet złośliwym. Jak prawdziwy fan, który wielbi, ale zarazem też potrafi bezlitośnie ganić (zwykle redaktorów, ale i scenarzystów, czy całą politykę wydawnictwa).
Oprócz pewnej liczby ciekawostek jest też tu kilka dających do myślenia refleksji na temat dawnej i obecnej sytuacji rynku komiksowego oraz całej branży rozrywkowej. Do mnie np. bardzo trafiło "obwinienie" arcydzieł komiksu superbohaterskiego ("Strażników", "Powrotu Mrocznego Rycerza") o swoisty impas obecnej produkcji. Tamte dekonstrukcje rozpaliły wyobraźnię dojrzalszych fanów i zachęciły starszych czytelników, ale też obnażyły konwencje do tego stopnia, że dziś bardzo już ciężko do niej wrócić, a dekonstruować nie można bez przerwy. Nie mówiąc już o tym, że nie każdy umie robić to jak Moore, czy Miller...
Mam nadzieję, że jeśli kogoś zniechęciłem tamtymi uwagami, to teraz jednak trochę zainteresowałem.
Dla fanów na polskim rynku "Mordobicie" wydaje mi się pozycją mimo wszystko nie do pominięcia.