Pomimo iż czytałem książki i oglądałem nową trylotandetę, to wciąż uważam, że istnieje tylko jedna słuszna Trylogia Gwiezdnych Wojen.
Hmmm Luke Skywalker, wieśniak z zapomnianej planety (a wychodzi na to, że to centrum wszechświata), później się wyrabia, a nawet w pewnej chwili przechodzi na Ciemną Stronę... a nie, taki nie może być, przecież chodzi o Jasnego Jedi. Yoda... cholerny kurdupel chowający się przed gniewem Imperatora, też mi wielki Jedi. Zatem on też odpada. Leia Organa, cóż, nie doszła do poziomu dżedajskiego, ale jakby nie patrzeć była to jedyna kobieta w filmie (przed wersją specjalną). Pozostaje jedynie Obi, bo to on był właśnie tym najciekawszym Jedi z Jasnej Strony Mocy.