Zatoichi - nie będę za dużo pisał, XIX Japonia, sporo krwi, humoru i muzyki (w dowolnej kolejności). W zasadzie bliżej temu filmowi do większości produkcji made in hong kong ;]
Dzisiaj widziałem - jak dla mnie za bardzo "odmiennokulturowy"
- mnie osobiście nudzą przerywniki w postaci tańca gejsz (owszem, mógł i powinien być ale nie kilka razy i nie tak długo), albo pokazywanie uderzających w rytm muzyki rolników / budowniczych domu
- walki na miecze wcale nie takie rewelacyjne, jedynym novum była "realistycznie" pokazana tryskająca krew
- fabuła pretekstowa
- finałowa scena tancza wrecz smiesznie wspolczesna, chociaz jako metafora pokazujaca ze zycie to teatr calkiem niezla... tylko, no wlasnie, czy sie robi film na serio o zemscie itp czy postmodernistyczny misz-masz
- humor dla mnie nie smieszny, a jezeli juz smieszny to w sumie prostacko slapstickowy (ale w scenie trenowania z kijami i walenia po glowie ciezko sie bylo nie zasmiac
)
OK, sporo narzekam, ale jak dla mnie do obejrzenia ale bez wielkich emocji (jezeli juz o slepych wojownikach mowa, to jakos lepiej wspominam Rutgera Hauera
)