Zielony tomik Lucky Luke`a za mną.
Tym razem opowieść o Daltonach dała radę i nawet nie jest najsłabsza w tomiku. Za taką uważam pierwszą o wielkich uszach i dużych nosach. Niewiele razy uśmiechnąłem się czytając tę historię. Najlepszy był początek, kiedy Lucky Luke był zmuszany przez przydrożnych bandytów do pokazywania nosa i uszu, bo sprawdzali, czy nie należy przypadkiem do przeciwników. Potem zrobiło się familijnie, aż do lukrowanej końcówki. Fajna przygoda, ale to nie jest najwyższy poziom Goscinnego.
Druga historia o czterech naukowcach zdecydowanie najlepsza. Fajnie pokazali przydatność wykształcenia każdego z nich w różnych sytuacjach na trasie. Biolog nic sobie nie robił z grzechotnika, koleś od mierzenia obliczył gdzie mają spać, żeby promyki słońca obudziły ich dokładnie o 6 rano itd. Więcej nie będę zdradzał, bo to zbyt dobre, żeby nie prześledzić całej akcji samemu. Super opowieść.
Trzecia historia (o Daltonach) też bardzo fajna. Sporą rolę odegrała tu nowa lokacja, czyli Kanada. W sumie to Daltonowie...byli tam zbędni. Lucky Luke mógł mieć inny powód, żeby wybrać się do tego kraju. Wszystko co najlepsze w tej historii to właśnie ludzie z inną, niż Amerykanie mentalnością i nowy kraj, czyli pole do popisu w szpikowaniu opowieści nowymi gagami. Mam wrażenie, że Goscinny mógł więcej żartów wymyślić z jakimiś cechami szczególnymi Kanadyjczyków, a także wyciągnąć więcej z tego miejsca, gdzie panowała przez pół roku noc. Było dobrze, ale wiem, że Goscinny potrafi lepiej, co pokazał wiele razy w podróżach Asteriksa i Obeliksa.
Jak zawsze jestem do tyłu o jednego Lucky Luke`a i o jedne Fistaszki. Widocznie robię sobie jakiś zapas tych serii na czarną godzinę.
Szkoda że w kolejnym tomiku są aż dwie historie o Daltonach, bo ile można śmiać się z ich głupoty i z debilności psa Bzika? No dobra, w zielonym albumie była fajna akcja, jak LL wyśmiał głupotę Daltonów, którzy wywalili kilofami w ścianie cztery dziury, zamiast jednej, którą przecież mogli uciec wszyscy czterej.