Czerwony integral, czyli jak przekonałem się do Daltonów.
Lucky Luke`a zawsze fajnie poczytać. Przed chwilą skończyłem czerwony tomik i choć aż 2 z 3 historii są o Daltonach (co mnie często nudzi) nie ustępuje pozostałym integralom. Ba, najlepsza historia w nim zawarta jest właśnie o sympatycznym rodzeństwie. Wcześniej jednak dokończyłem ten najnowszy, turkusowy, o którym już wspomniałem w czasie czytania. I w nim najlepszą pozostała pierwsza historia, czyli Dwudziesty pułk kawalerii. Jak już wspomniałem historyjka jest naszpikowana genialnymi żartami i z pewnością znajduje się w moim top 10 najlepszych Lucky Luke`ów. Wystarczy tu wspomnieć wiele różnych żartów z jedną postacią Chińczyka (a nie cały czas to samo, co często ma miejsce w seriach humorystycznych), czy umawianie się na spotkanie wodzów Indian. Znalazło się nawet miejsce dla slapstikowego żartu z LL wpadającym na drzewo (nigdy wcześniej nie widziałem takiego gagu, w którym udział brałby główny bohater tego komiksu). Jego oczy przed przysoleniem w drzewo są jak z kreskówki Warner Bros. Generalnie masa różnych żartów wrzuconych w jedną historyjkę. Można nimi obdzielić cały integral trzech historii o Lucky Luke`u. Dalej jest bodaj druga historia o Billym Kidzie (pierwsza została wydana jeszcze w tym dużym formacie i nosiła tytuł...Billy Kid). Nie ustępuję pierwszej z tą postacią, która jest swoją drogą chyba moim ulubionym czarnym charakterem w serii (mocno kojarzy mi się on z tytułowym bohaterem komiksów Lincoln, bardzo podobny charakter). Znowu żarty o karmelach i wielkim strachu ludzi przed Kidem, który jest dalece bardziej posunięty od tego, który wywołują w mieszkańcach Dzikiego Zachodu Daltonowie. Podoba mi się pomysł z miastem twardzieli, którzy nie boją się nawet Billy`ego, co doprowadza go do szewskiej pasji. Ostatnia opowieść z tego tomiku należy do mojej ulubionej podserii Luków, czyli historii o przemianach społecznych na Dzikim Zachodzie, czyli jak jedno wydarzenie potrafi naruszyć ład na danym terenie. Była już np. historia o odkryciu ropy naftowej, kiedy to ludzie wariowali i na pustym terenie w mig powstawało miasteczko, a w czerwonym (który zaraz opiszę) jest taka sama akcja z poszukiwaczami złota. Zaś zasieki na prerii opowiadają o osadnikach, którzy swoją obecnością burzą spokojne życie (jeśli można je nazwać spokojnym) kowbojów. Typowa opowieść z serii LL, czyli ktoś nie podoba się miejscowym (w tym tomie jest to osadnik), Lucky Luke go broni, a w tle cała kupa żartów typowych dla tej grupy, czyli tym razem o kowbojach, krowach i stekach. Oczywiście nie mogło zabraknąć dziadka na wózku, co jest już chyba znakiem rozpoznawczym każdego miasteczka w dziko-zachodnim uniwersum Goscinnego i Morrisa. Odważny dziadek musi być (uwielbiam ten pomysł). Coś jak Długowieczniks w Asteriksie, ale tutaj zawsze jest nowy z powodu zmian lokacji przez głównego bohatera. Mocne 8/10 dla tomiku (czyli bdb).
Miało być krótko, a znowu się rozpisałem. Czerwony tomik rozpoczyna się albumem o Daltonach, w którym nawet po numeracji stron widać, że jest podzielony na dwie historyjki. W pierwszej, krótkiej wypuszczeni są oni na wolność dzięki generalnie amnestii, a w drugiej pojawia się dość oklepany dla mnie motyw z Indianami, czyli jakiś biały złoczyńca wykorzystuje honorowych czerwonoskórych do swych niecnych celów. Całkiem zabawny jest język Apaczów, czyli hubabuba, huzianajózia i inne odzywki (ciekawe do czego nawiązywały w oryginale...). Plus typowy motyw z czczonym przez Indian białym, który przypadkowo zrobił coś, co oni uznali za wielkie/święte. Oczywiście wielkim czarownikiem został najgłupszy gość na Dzikim Zachodzie, czyli Averell, który kichając przywołał według czerwonoskórych deszcz. Sporo jest typowych gagów z Daltonami i psem Bzikiem, ale o dziwo sprawiły mi sporo radości. Nawet fajny album. Drugi opowiada o gorączce złota, która wywołuje dziki szał w miasteczkach. Jednego dnia mieszka w nim kilkaset osób, a drugiego zamienia się w opuszczone miasto duchów. Całkiem fajny duet czarnych bohaterów i żart z waleniem w kapelusz małego przez dużego, kiedy ten pierwszy powie coś głupiego. Oklepane (nie wiem czy w tamtych czasach, może to Goscinny wymyślił ten żart...), ale śmieszyło niemal za każdym razem. Zakończenie jak na LL całkiem dobrze pomyślane i moralizatorskie. Udana historia. Trzeci album wchodzący w skład tego integrala opowiada o Daltonach i jest zdecydowanie najlepiej pomyślaną opowieścią w tym tomiku. Z pewnością to jeden z najlepszych albumów o tym kwartecie zbirów jaki czytałem, a może nawet najlepszy. Sam początek nie zapowiadał nic wielkiego, tylko wywołał niesmak powtórzonym pomysłem sprzed dwóch historii, czyli wypuszczeniem Daltonów z więzienia przez rząd... Tym razem jednak postawiono im warunek - miesiąc bez choćby drobnego przewinienia i będą wolni. A pilnuje ich wiadomo kto. I potem zaczyna się koncert Goscinnego. Najpierw gagi o tym jak Daltonowie chcą "czynić dobro", ale wszyscy się ich boją, potem neutralny do nich stosunek, aż po wykorzystywanie faktu, że bracia nie mogą oddać zaczepiającym, przez wszystkich miastowych. Potem LL zaczyna ich bronić i tak dalej. Cały czas nowa sytuacja i cały czas nowe znakomite żarty. Wielka klasa scenarzysty. Plus bodaj najlepsze żarty z Psem Bzikiem jakie czytałem, czyli dymki, w których myśli kim jest LL, bo kompletnie go nie pamięta. I, jak to sam nazwał, "metodą eliminacji" wymienia masę znanych postaci z Dzikiego Zachodu i po swojemu odrzuca dany typ. Super! Najlepsze żart o Daltonach ever i najlepsze żarty o Bziku ever. Świetna historia, daję jej mocną dziewiątkę. A cały integral oceniam na 8/10, czyli tak jak poprzednie. Lucky Luke`a po prostu się kupuje i potem zaczytuje się w pociągach, tramwajach i na ławce w parku w wolnej chwili. Poręczny format, aż trzy historie, mistrzowskie żarty Goscinnego i świetna kreska humorystyczna Morrisa.