Nie umiem pisać recenzji, ale cóż... Nie mogłam się powstrzymać

.
"Zipang"Nieokreślona (powiedzmy), acz niedaleka, przyszłość. Trzech przyjaciół z akademii wojskowej odwiedza swoją Alma Mater. Przedstawiają studentom okręt, na którym służą, opisując systemy uzbrojenia i inne tajniki ultra nowoczesnego niszczyciela, wyposażonego w gadżety niedostępne obecnie w naszej rzeczywistości japońskim Siłom Samoobrony. W czasie krótkiej przerwy po wykładzie przybliżają z kolei widzom samych siebie, po czym, po odprawie u dyrektora uczelni, wracają na statek. Cała ta połowa pierwszego odcinka, włącznie z jeszcze wcześniejszą sceną z dzieciństwa głównego bohatera, służy chyba tylko temu, by epizod mógł się zakończyć klasycznym cliffhangerem. Co jest jedną z nielicznych słabych stron tej serii.
1 lipca 20xx roku Mirai (jap. przyszłość), okręt naszych znajomych, wychodzi w morze w towarzystwie trzech innych jednostek. Jego celem jest Pearl Harbor, gdzie konwój ma dołączyć do statków amerykańskiej marynarki wojennej, by wśród hawajskich wysepek wziąć udział w manewrach. Podróż przez kilka dni przebiega spokojnie, dając przebywającemu na Mirai dziennikarzowi możliwość przyjrzenia się codzienności marynarzy, wykonania fotografii, przeprowadzania wywiadów i opalania się na pokładzie. Wszystko się zmienia cztery dni po opuszczeniu macierzystego portu, gdy grupa wpływa w obszar nietypowych zjawisk atmosferycznych, z dziwaczną burzą i jeszcze dziwaczniejszą zorzą na czele. Okręt bohaterów traci kontakt z towarzyszącymi jednostkami, nie widzi ich na ekranach radarów, nie może nawiążać z nimi kontaktu radiowego ani, z powodu ograniczonej widoczności, wzrokowego. Następnie w jednej chwili wszystkie urządzenia elektryczne przestają działać, kompas kręci się w kółko, a wskazówki zegarków biegną w drugą stronę. Oficerowie starają się zachować spokój, jednak nietypowa sytuacja nawet ich doprowadza do skrajnego niepokoju. Na szczęście nie trwa ona długo. Kiedy prawidłowa praca przyrządów zostaje przywrócona marynarze odkrywają, że wokół nich znikąd pojawiła się flota około 40 statków, wśród których wszyscy nieomylnie rozpoznają zatopiony w 1945 roku pancernik Yamato. Mirai sprawnie wymyka się próbującym odciąć go od pustego oceanu jednostkom i ucieka przed zaskakującym zjawiskiem. Załoga zastanawia się, skąd na Pacyfiku wzięły się okręty sprzed 60 lat w formacji, jak zapewnia jeden z oficerów, prawdziwy otaku II Wojny Światowej, z nocy sprzed japońskiego ataku na Midway, tj. z 4 lipca 1942 roku. Stawiane są i odrzucane kolejne hipotezy pojawienia się historycznej flotylli, aż wreszcie najwyższy stopniem oficer artylerii zwraca uwagę wszystkich na fakt, że to nie Yamato z towarzyszami zawędrował do wieku XXI, lecz Mirai cofnął się w przeszłość. Ponieważ jednak nie otrzymano innych rozkazów z admiralicji (dziwne, prawda?

), kapitan niszczyciela decyduje zgodnie z planem podążać w stronę Pearl Harbor. Następnego dnia nieopodal okrętu wybucha w powietrzu płonący myśliwiec, a zza horyzontu wyłaniają się smugi gęstego dymu. Załoga z całych sił stara się ignorować toczącą się opodal bitwę, nie chcąc ingerować w bieg historii i powodować paradoksów, wiedząc jednocześnie, jak wiele japońskich istnień przepadnie w czasie przegranej walki. Ostatecznie Mirai zawraca i płynie w kierunku miejsca, w którym pojawił się w przeszłości, z nadzieją, że w tym samym miejscu zdoła wrócić do swoich czasów. Po drodze statek napotyka leżący na falach japoński samolot; pierwszy oficer upiera się, by sprawdzić, czy nikt nie przeżył. Kapitan zgadza się na sprowadzenie rannego pasażera myśliwca na pokład statku, zapobiegając tym samym pisanej mu śmierci. Ocalałym żołnierzem okazuje się być nieprzyzwoicie inteligentny, młodziutki porucznik imperialnej marynarki, który od pierwszej niemal chwili zaskakuje załogę Mirai bystrością umysłu, poglądami, elastycznością i zdolnościami przystosowawczymi. Dowiedziawszy się, skąd pochodzi okręt, i poznawszy przyszłość Japonii cudem 'zmartwychwstały' postanawia zmienić bieg zdarzeń i zaoszczędzić ojczyźnie cierpień spowodowanych działaniami wojennymi. Okazuje się to być pierwotnie zbieżne z zamierzeniami dowództwa niszczyciela, z czasem jednak wychodzą na jaw różnice w sposobie postrzegania świata i plan natchnionego wizjonera zaczyna przybyszy z przyszłości nieledwie przerażać. Niestety, wcześniejsze zaufanie i odrobina nieuwagi sprawiają, że zapoczątkowanych zmian nie da się już cofnąć - Japonia zmierza ku nowej, nieznanej przyszłości...
"Zipang" - pierwotnie manga autorstwa Kaijiego Kawaguchi, potem również jej anime'owa adaptacja - niewątpliwie jest pokłosiem amerykańskiego "Końcowego odliczania" z 1980 roku, które akurat wczoraj wieczorem pokazała stacja Tele5 (nie miałam okazji oglądać, bo mecz leciał na Dwójce

). Jak na dzieło Japończyków przystało, fabuła jest 'odwrócona' i w komiksie to japoński okręt wojenny zostaje rzucony w przeddzień pierwszej wielkiej klęski Japonii w czasie II Wojny Światowej, bitwy o Midway (w filmie amerykański lotniskowiec pojawia się kilka dni przed atakiem na Pearl Harbor). Zasada pozostaje jednak ta sama: świadomi losów pobratymców goście z przyszłości muszą zdecydować, co powinni w tej sytuacji zrobić. Zdrowy rozsądek kłóci się z porywami serca, a paradoksy czuwają tuż za rogiem, by wkroczyć do akcji, gdy tylko będą miały okazję. I o ile amerykańska wersja trwa niecałe dwie godziny, nie dając bohaterom zbyt wiele czasu i kończąc się przysłowiowym Hollywoodzkim happy endem, o tyle manga liczy obecnie 31 tomów i biegnie dalej. Sprawia to, że akcja mangi rozwija się w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku (no, jedno przewidzieć się da: Mirai nie wraca do swoich czasów - gdyby wrócił, nie byłoby o czym opowiadać), zaskakując czytelnika momentami w bardzo nieprzyjemny sposób i pozwalając blisko poznać, a nawet zżyć się z osobami dramatu. Anime ma tę wadę, że przybliża jedynie wydarzenia z pierwszych kilku tomów komiksu i kończy się w sposób, za który osobiście miałam ochotę natłuc realizatorom serialu po tyłkach. Mówiąc oględnie: żaden wątek nie zostaje rozwiązany, ponadto w ostatnim odcinku mamy do czynienia z paradoksem, przy którym uratowanie głownego mieszacza jest dziecinną zagrywką. Anime prosi się o ciąg dalszy, który naprawdę bardzo bym chciała zobaczyć.
Graficznie serial przedstawia się całkiem nieźle, choć nie rewelacyjnie. Rendering powierzchni morza czy wybuchów pozostawia wiele do życzenia, strasznie się gryząc z fragmentami animowanymi w sposób tradycyjny. Design postaci jest specyficzny, odpowiadający mandze, w miarę realistyczny i niespecjalnie pociągający. Za to okręty i inne maszyny przedstawione są znakomicie, co, zapewne, ucieszy oczy każdego miłośnika militariów (przynajmniej dopóki nie zaczną strzelać lub płonąć

). Ciekawie wyglądają również tła, przyroda i architektura, a niektóre zbliżenia (np. otwarte usta poległego żołnierza, wypełnione deszczową wodą) mogą silnie odddziaływać na widza.
Od strony dźwiękowej i muzycznej nie mam zastrzeżeń, jednak żaden utwór, prócz openingu, nie wywarł na mnie większego wrażenia. Melodie są dobrze dobrane, odpowiednio dramatyczne we właściwych momentach, wystarczająco nastrojowe w innych; chwile, gdy nie ma podkładu w ogóle, nie psują obrazu całości. Seiyuu, jak to najczęściej bywa, wykonują swoją pracę wzorowo. Na szczególne uznanie zasługuje według mnie Hiroki Touchi, który, mimo niezbyt dużego doświadczenia w tym zawodzie, potrafił wcielić się w uratowanego wizjonera tak doskonale, że nie potrafię sobie wyobrazić w tej roli kogokolwiek innego. Jego łagodny, spokojny głos jest naprawdę sugestywny.
Główną zaletą "Zipanga" pozostają jednak postaci i fabuła. Bohaterowie, rozdzierani pomiędzy uczuciami (wcale nie chodzi o 'prozaiczną' miłość) a obowiązkiem, stawiani w sytuacjach, z których ciężko znaleźć wyjście, są tak ludzcy, że trudno się nie zastanawiać, co my byśmy zrobili na ich miejscu. Czy potrafilibyśmy pozostać pacyfistami w obliczu wojny? Czy umielibyśmy zabić wbrew własnej woli i przekonaniom? Co byśmy uznali za priorytet i co byśmy byli w stanie poświęcić dla wyższych celów? Z jednej strony łatwo zrozumieć załogę Mirai, z drugiej nie sposób się dziwić nawet najbardziej zaskakującym poczynaniom uczestników wojny. Widz, podobnie jak obserwowane postaci, niejednokrotnie może czuć się zdeprymowany tokiem zdarzeń, na które, tak samo, jak większość bohaterów, nie ma żadnego wpływu. Przygnębiające jest szczególnie to, że podróżnicy w czasie nigdzie nie mogą się czuć bezpiecznie i nie mają właściwie żadnych sprzymierzeńców. Amerykanie są teraz ich śmiertelnymi (dosłownie) wrogami, choć byli z nimi sprzymierzeni jeszcze kilka subiektywnych dni temu. Załoga niszczyciela nie może się też niczego dobrego spodziewać po swoich rodakach, prezentujących postawy od przychylnej, przy jednoczesnej chęci wykorzystania okazji, po ukryty sprzeciw, owocujący podstępną zdradą. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Jest to historia godna polecenia zwłaszcza osobom, które dosyć mają niedojrzałych bohaterów, jakimi naszpikowane jest większość anime. Można się znudzić problemami wieku dorastania, szczególnie jeśli wiek ten dawno ma się za sobą. "Zipang" jest anime o ludziach dorosłych, już ukształtowanych, zmuszonych stawić czoła rzeczywistości, do której nic ich nie przygotowało. Dla mnie to wyjątkowo słodki rodzynek.









