Autor Wątek: Recenzje  (Przeczytany 190667 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Miranda

Recenzje
« Odpowiedź #15 dnia: Marzec 08, 2007, 05:50:51 pm »
Ouran High School Host Club

Zacznijmy od tego, co powinno zawierać każde dobre shoujo, czyli bohaterowie (pieszczotliwie zwani biszami). Bierzemy po jednym z każdego rodzaju. Mamy więc czarującego księcia, niepokornych bliźniaków, mistrza karate o wyglądzie dziecka, jego tajemniczego i małomównego towarzysza oraz intrygującego okularnika. Wszyscy młodzi, przystojni, bogaci, z klasą i sporą ilością wolnego czasu. Pewnego pięknego dnia książę wpada na pomysł założenia klubu, którego członkowie mieliby zabawiać młode damy z Prywatnej Szkoły Ouran niezobowiązującą rozmową przy herbacie...

Do tej właśnie szkoły, dzięki zdobytemu stypendium, trafia ambitna realistka Haruhi Fujioka. Szukając miejsca, gdzie mogłaby się spokojnie uczyć, trafia do Trzeciego Pokoju Muzycznego - siedziby Klubu. Z miejsca zostaje wzięta za chłopaka, z powodu okularów i krótkich włosów. Gdy podczas rozmowy niechcący rozbija bardzo cenną wazę, w ramach zadośćuczynienia zostaje zwerbowana do Klubu. Tak zaczyna się najbardziej zakręcony rok szkolny w życiu Haruhi.

Teraz słówko o głównych męskich postaciach. Założycielem i przewodniczącym klubu jest Tamaki - w połowie Francuz, otwarty i przyjacielski marzyciel, za co często dostaje zimny prysznic od trzeźwo i praktycznie myślącej Haruhi. Prawą ręką Tamakiego jest zajmujący się finansami Klubu Kyoya. Diabelnie inteligentny, czujnie obserwujący wszystko i wszystkich zza okularów, z każdej pozornie beznadziejnej sytuacji znajduje korzystne wyjście ("korzyść" jest tu słowem kluczowym). Bliźniacy Hikaru i Kaoru nie bez powodu dostali łatkę "małych diabełków". Uwielbiają namawiać ludzi na grę "Zgadnij, który z nas to Hikaru", przy czym zgadujący jest z góry skazany na przegraną. Będą bardzo zdziwieni, gdy okaże się, że istnieje jedna osoba potrafiąca ich bezbłędnie rozróżnić... I w końcu nierozłączna para Honey i Mori. Honey jest jednym z najstarszych w tym gronie, co zupełnie nie przeszkadza mu w utrzymaniu wizerunku małego, słodziutkiego chłopczyka, przywiązanego do swojego pluszowego króliczka. Ale strzeżcie się jego gniewu! Mori opiekuje się Honey, zwykle odzywa się niewiele, ale jest postacią bardzo intrygującą.

Ouran Host Club to świetna, inteligentna komedia, w cudowny sposób poprawiająca zły humor. Jest od początku do końca przemyślaną parodią stereotypowych cech, jakie posiadają bohaterowie "zwykłych" shoujo-anime. W odpowiednio pozytywny nastrój wprowadza już opening. Dalej, kreska jest bez zarzutu, dominują radosne, żywe kolory. Fabuła to oczywiście kolejne perypetie Haruhi związane z Klubem i jego gośćmi - nie tylko tymi płci żeńskiej. Są też intrygi, romanse, zwariowane rodzinki, siły nadprzyrodzone i przede wszystkim mnóstwo śmiechu. Całe anime to, mówiąc wprost, uczta dla dziewczęcych oczu ;) Panowie z Host Clubu uwielbiają zaskakiwać nowymi i coraz to wymyślniejszymi przebraniami. Mamy więc odcinek na plaży, w dżungli, w pałacu sułtana, odcinek policyjny, kelnerski, odcinek na Halloween... A wszystko to w tajemniczym Trzecim Pokoju Muzycznym, pełnym ukrytych drzwi i z pojawiającymi się znikąd skórkami od banana ;)

Jak na razie, to anime dostaje bardzo subiektywną ocenę 10/10 :D Jeszcze nie znalazłam takiej komedii anime, która zapadłaby mi na długo w pamięć, do której tak chętnie wracam za każdym razem, gdy mam ponury nastrój (i nie tylko). Jeżeli takową znajdę, poinformuję o tym :)
 
















I am not plain, or average or - God forbid - vanilla. I am peanut butter rocky road with multicolored sprinkles, hot fudge and a cherry on top!

Offline Domino76

Recenzje
« Odpowiedź #16 dnia: Maj 05, 2007, 04:05:33 pm »
Właśnie obejrzałam "Toki wo Kakeru Shoujo", czyli "The Girl Who Leapt Through Time". Świetny film, zrobiony na podstawie powieści autorstwa Tsutsui Yasutaka. Wielka szkoda, że nie puścili go u nas w kinach, z wielką przyjemnością obejrzałabym go na dużym ekranie.

Historia zaczyna się dość banalnie, lekko i przyjemnie. Główna bohaterka, Konno Makoto, to nastolatka, taka "chłopaczara", która nie myśli zbyt wiele o przyszłości i cieszy się przyjemnościami chwili - szczególnie grą w baseball z dwoma najlepszymi kolegami. Wszystko traktuje lekko, łącznie z uczuciami innych osób. Przez przypadek trafia po lekcjach do laboratorium chemicznego, gdzie w niejasnych okolicznościach przewraca się, upada i... nabywa zdolności do skakania w czasie (ale tylko w przeszłość). Brzmi banalnie, prawda?

Fabuła "Toki wo Kakeru Shoujo" kojarzy się ze znanym tytułem "Butterfly effect", ale bez tej całej grozy i napięcia. Zmiany wprowadzone do przeszłości przez Makoto nie są aż tak dramatyczne jak te dokonywane przez Evana, to raczej drobne kosmetyczne zabiegi, ułatwiające dziewczynie życie. Jednak historia, początkowo lekka, rozkręca się i nabiera dramatyzmu.

Makoto początkowo cieszy się z nowej zdolności jak dziecko, którym zresztą wciąż po części jest. Jednak okazuje się, że ten dar ma swoją cenę, którą... zapłaci ktoś inny. Kiedy Makoto dostrzega, do czego doprowadziła jej lekkomyślność i płytki egoizm, jest już za późno. Okazuje się, że nie wszystko da się "odczynić", bowiem limit "skoków w przeszłość" jest ograniczony. Jak naprawić popełnione już błędy? Czy można cofnąć wypowiedziane słowa, przywrócić utraconą szansę, powrócić do niewykorzystanej, przegapionej chwili, która po czasie okazała się tak ważna..? Makoto uczy się, że "time waits for no one"... (jest to motto filmu, które pojawia się kilka razy jako napisana nieznaną ręką sentencja na tablicy szkolnej).

W moim osobistym rankingu "Toki wo Kakeru Shoujo" dostaje ocenę 8,5/10, jako że jest to film skierowany raczej do nastoletniego odbiorcy - w związku z czym nie mogło zabraknąć wątku miłosnego i lekkiego moralizowania, co liczę in minus.

Na koniec warto wspomnieć o miłym dla oka chara-design'ie, kojarzącym mi się nieco ze stylem charakterystycznym dla Studia Ghibli, oraz o przepięknych, bogatych tłach (też cecha wspólna z filmami wychodzącymi ze stajni Miyazakiego).

Zdecydowanie warto poświęcić nieco swojego czasu tej produkcji :).

















Phoca vitulina :)

Offline @

Recenzje
« Odpowiedź #17 dnia: Maj 22, 2007, 09:39:26 pm »


Niedawno pojawiła się na rynku pozycja, na którą czekałem chyba ponad miesiąc. "Zagubieni w Tokio", bo o tej książce mowa, jest trzecią już książką napisaną przez Marcina Bruczkowskiego. Jako wielbiciel pierwszej z jego książek – "Bezsenności w Tokio" czekałem na kolejną powieść o kraju Kwitnącej Wiśni aż do tego piątku :) Po 6 h lektury  mogę stwierdzić, że opłacało się czekać :)

Jak możemy doczytać się na okładce, "Zagubieni..." opowiada o Michale Jachimczyku, młodym grafiku z japońskiej wytwórni płytowej, który szuka swojego przyjaciela z pracy, który pewnego dnia nie zjawił się w biurze, a słuch po nim zaginął. Osobiście średnio lubię czytać fragmenty przedstawione na okładce, które mają tylko przyciągać wzrok potencjalnego nabywcy  i tak też zrobiłem teraz – przeszedłem od razu do lektury. Książka, która na początku wydaje się być tylko kolejną powieścią sensacyjną, umieszczoną w japońskich realiach szybko zmienia swoją rolę, w której istotne staje się szukanie samego siebie, w gąszczu Tokijskich domków.

Oczywiście nie zabrakło nawiązania do "Bezsenności..." – do akcji dołączają się także bohaterowie pierwszej książki Bruczkowskiego – Gajdzin i Sam, ale nie jest to kontynuacja, tylko zupełnie inna historia. Przede wszystkim nie jest to już powieść autobiograficzna, lecz mamy tutaj podobny humor, muzykę oraz japonki :-) , na które fani Bruczkowskiego na pewno się ucieszą. Nie jest może ona aż tak japońska jak "Bezsenność..", ale jest zdecydowanie bardziej dopracowana, przemyślana i przede wszystkim prawdziwa.
Tak więc zdecydowanie polecam tę książkę osobom zainteresowanym Japonią, jej kulturą, oraz zwyczajami, a dla fanów "Bezsenności..." jest to chyba pozycja obowiązkowa :-)

Nie ma to jak mat-fiz-inf piszący recenzje? :lol:

Offline MaDeR

Elfen Lied
« Odpowiedź #18 dnia: Maj 27, 2007, 08:35:58 pm »
Elfen lied

To było przerażające anime.

To nie horror, wbrew pozorom. Tu nie chodzi o strach przed parapsychicznymi mocami, choć ich obecność w Elfen Lied jest oczywista. Nie jest to sprawą też krwawych scen (odlatujące kawałki ciała i krew, wszędzie krew to częsty widok). Nie przerażało niczym tak konkretnym.

Tu chodzi o całokształt. Młode, często bardzo młode dziewczynki o zmutowanych genach, posiadające moc niszczenia i zabijania za pomocą dziwnych, niewidzialnych "ramion". Ścinające masowo ludzi jak żyto, bez uczuć, z wyjątkiem być może nienawiści do rodzaju ludzkiego, który je odrzucił. A zarazem darzące sprzecznymi, obłąkanymi uczuciami swych katów i oprawców, którzy prowadzą nad nimi okrutne eksperymenty dla własnych, skażonych celów. To wszystko jest zanurzone w naszym codziennym złu, dziejącym się cały czas, tu i teraz, w chwili, w której czytasz te słowa. Shizofrenia Lucy/Nyu, psychopatyczny żołnierz, policja nie ważąca się tknąć spraw związanych z tajnymi rządowymi projektami, ojczym-pedofil, szczeniak zatłuczony na śmierć przez kilkuletnie dziecko... nawet najmniejsze zło, najmniejsze kłamstwo może doprowadzić do cierpień, łez i śmierci.

Jest jeszcze kilka wyróżników. Całkiem oryginalny, śpiewany po łacinie opening, gra kontrastów (miłosna historia głównych bohaterów na tle przedstawonych wyżej okrucieństw) oraz wieloznaczne zakończenie.

To było przerażające anime.

Za:
* To coś więcej, niż fajny biust Nyu i psychopatyczne skłonności Lucy. Ta historia naprawdę przeraża.

Przeciw:
* Nie każdemu musi się podobać widok ludzi koszonych jak żyto.
* Jak też sporo golizny występującej w serii.

Subiektywna ocena końcowa: 8/10
Sanity is overrated.
Poznaj się z Świadkiem Wszechświata

Offline Włodek

Recenzje
« Odpowiedź #19 dnia: Lipiec 12, 2007, 11:37:34 pm »
Fate/Stay Night (Projekt Fate)

Główny bohater to młody chłopak uczęszczający do szkoły średniej – Emiya Shirou. Dziesięć lat wcześniej jako jedyny ocalał z gigantycznego pożaru. Uratował go wtedy i przygarną Emiya Kiritsugu, który natchną adoptowanego syna sprawiając, że jego marzeniem stało się zostanie obrońcą sprawiedliwości. Poznajemy Shirou kiedy jego ojczym już nie żyje. Mieszka sam, ale jego dom jest często odwiedzany przez Fujimurę, nauczycielkę w szkole Emiyi i przez jego koleżankę, która pomaga mu w domu – Sakurę. Emiya wychodzi do szkoły wcześnie a wraca późno. Kiedy tylko może pomaga innym chcąc spełnić swoje marzenie. Od dawna posiada też niezwykłą umiejętność, jest w stanie wzmacniać i naprawiać przedmioty przez dotyk. Pewnego dnia zastaje na boisku walczącą parę, ubranego na niebiesko jegomościa z włócznią i osobnika w czerwonym płaszczu i z dwoma mieczami. Kiedy stara się uciec włócznik natychmiast rzuca się za nim i... zabija go. Wskrzesza go Tohsaka Rin, dziewczyna będąca wielką zagadką dla wszystkich. Kiedy Emiya się budzi jest już sam. Tego samego dnia, w swoim domu znów spotyka tajemniczą postać z czerwoną włócznią, która i tym razem stara się go zabić. Przypadkowo otwiera się magiczne przejście z którego wyłania się piękna, blond włosa kobieta odziana w zbroję i dzierżąca niewidzialny miecz. Sprawia, że przeciwnik ucieka. Na miejscu pojawia się Rin, która prowadzi Emiyię do enigmatycznego księdza (tak, ma głos Alucarda z Hellsinga ^^), który opowiada mu w co został wplątany – w Wojnę Świętego Graala. Polega ona na walce pomiędzy siedmioma mistrzami i ich sługami z których każdy ma inną klasę. Mężczyzna w błękicie był Włócznikiem (Lancer), ten w czerwieni jest sługą Tohsaki – Łucznikiem (Archer), pod komendę Shirou trafia Szermierz (Saber), pozostali to Berserker, Zabójca (Assassian), Jeździec (Rider) i Czarodziejka (Caster). Zadaniem każdego z mistrzów jest wyeliminowanie pozostałych poprzez zabicie mistrza lub sługi. Nagrodą jest Święty Graal mogący spełnić życzenia i mistrza, i sługi. Emiya zgadza się wziąć udział w Wojnie, gdyż to właśnie poprzednia była powodem pożaru z którego cudem ocalał.

W serii jest bardzo dużo akcji i nie nuży ona. Doliczyłem się tylko jednej przegadanej sceny, ale to w sumie wyjątek (tak, moment kiedy Czarodziejka opowiada o swoim niecnym planie). Fabuła jest ciekawa i wciągająca a i fani walk i magii nie powinni być zawiedzeni. Z czasem tworzy się też uczucie. Anime zrobione jest na podstawie gry o tym samym tytule. Jako ciekawostkę dodam że trwają prace nad przetłumaczeniem pierwszej części gry (86% już gotowe!) na angielski. O planach tłumaczenia drugiej części – Fate/Hollow Ataraxia nic mi nie wiadomo, ale nie wykluczone że też jest to w planie.


Offline Uchiha

Recenzje
« Odpowiedź #20 dnia: Lipiec 17, 2007, 11:49:36 pm »
FLCL - Furi Kuri - Fooly Cooly


Seria, jeśli można ją tak nazwać (zaledwie 6 odcinków), skupia się głównie na przygodach 12-letniego chłopca o imieniu Naota. Bohater żyje wraz z ojcem (dosyć zboczonym), oraz dziadkiem w rodzinnej piekarni na przedmieściach miasta Mabase. Na jednym z wzgórz miasta stoi ogromna budowla, która nie posiada wejścia ani wyjścia, o nazwie Medical Mechanica i na dodatek wygląda jak żelazko. Akcja rozwija się, gdy pewnego dnia w życiu Naoty pojawia się Haruhara Haruko(wywiadowca Galactic Space Patrol Brotherhood/Stellar Fraternity), która wpada na niego swoim skuterem, a potem uderza w głowe gitarą bassową marki Rickenbaker. Na głowie Naoty od uderzenia gitarą, pojawia się coś w rodzaju rogu, który nie znika pomimo starań chłopca, a z biegiem czasu przeradza się w robota. Haruko poprzez uderzenie go swoją gitarą, uruchomiła portal pozwalający na przenoszenie obiektów z jednego punktu galaktyki w drugi, za pomocą głowy Naoty. Nie jest to może do końca jasne, lecz cała fabuła FLCL jest taka :). Moja recenzja nie odzwierciedla w  zupełności klimatu jaki panuje w świecie Naoty. Muzyka stoi na bardzo wysokim poziomie i jest ogromnym atutem serii. Podsumowując FLCL, jest bardzo ciekawym tytułem, ilość odcinków, choć mała to w zupełności wystarcza do przekazania i wyjaśnienia wszystkich wątków pojawiających się w serii.
Oto lista odcinków:
   1. Fooly Cooly (Furi Kuri - フリクリ) 24:36
   2. FireStarter (FiSta - ファイスタ) 23:27
   3. Marquis de Carabas (Maru-Raba - マルラバ) 23:25
   4. Full Swing (Furi Kiri - フリキリ) 24:53
   5. Brittle Bullet (Bura-Bure - ブラブレ) 23:25
   6. FLCLimax (Furi Kura - フリクラ) 28:36

Moja ocena końcowa to 8/10.
img]http://img526.imageshack.us/img526/9667/8794933129564e0e11mos3.jpg[/img]

Offline Sumiko

Recenzje
« Odpowiedź #21 dnia: Lipiec 29, 2007, 07:40:53 pm »
Powiem szybko i szczerze. Ludzie! piszecie genialne recenzje! Aż miło czytać!
madare wa chi no shizuku ...


Offline Włodek

Recenzje
« Odpowiedź #22 dnia: Sierpień 29, 2007, 12:46:37 pm »
Death Note

Ryuuku to jeden z Shinighami, bogów śmierci. Jak każdy Shinighami ma on moc zabicia dowolnego człowieka dzięki swojemu Notesowi Śmierci. Wystarczy wpisać imię znając twarz ofiary a osoba ta umrze, ale... co z tego? W Świecie Shinighami jest zwyczajnie nudno, zabijanie przestało być ciekawe już dawno temu. Bogowie śmierci nie maja nic ciekawego do roboty poza spaniem lub graniem w karty. Ryuuku ma dosyć, jako że już jakiś czas temu oszukał króla Shinighami i zdobył drugi notes czas to wykorzystać. Postanawia się rozerwać i wyrusza do świata ludzi...

Yagami Raito jest obiecującym, bystrym i popularnym wśród dziewczyn studentem. Pewnego pięknego dnia zauważa że na podwórku koło uczelni spada czarny zeszyt z wypisanym na okładce “Death Note”. Raito otwiera i jego oczom ukazuje się napisana po angielsku instrukcja obsługi: Jeśli w notesie zostanie zapisane imie i nazwisko osoby, której twarz jest znana zapisującemu, ta osoba umrze... jeśli w ciągu 40 sekund nie zostanie sprecyzowany sposób śmierci osoba umrze na zawał serca... w ciągu następnych 6 minut i 40 sekund powinny zostać wpisane szczegóły dotyczące śmierci ofiary... Jeśli czas śmierci nie zostanie sprecyzowany osoba umrze po 40 sekundach... Raito oczywiście nie wierzy, bierze to za wymyślny dowcip, ale bierze zeszyt ze sobą. W domu podczas nauki ogląda telewizję. W szkole zabarykadował się przestępca i trzyma dzieci jako zakładników. Raito widząc twarz i nazwisko przestępcy postanawia wypróbować znaleziska. Po 40 sekundach w wiadomościach mówią, że porywacz zmarł na zawał... Początkowo Raito jest przerażony, ale szybko postanawia jeszcze przetestować nową zdobycz. Kiedy wychodzi do miasta jest świadkiem jak grupa zbirów napastuje dziewczynę. Ponieważ przywódca przedstawia się, Raito wpisuje jego imię wraz z powodem śmierci – wypadek drogowy. 40 sekund później w mężczyznę uderza ciężarówka. Raito ma teraz pewność, że to nie zbieg okoliczności. Postanawia wykorzystać moc, która mu przypadła, ma zamiar stworzyć świat bez przestępczości, gdzie byłby bogiem. Niedługo potem ukazuje mu się wielka, groteskowa postać z wyłupiastymi oczyma i diabolicznym uśmiechu. Przedstawia się jako Ryuuku, mówi że jest Shinighami. Raito kontynuuje swój plan. Mordercy, złodzieje, gwałciciele, skorumpowani politycy, bossowie mafii... wszyscy masowo zaczynają umierać na zawał. Nie trudno się domyśleć że to nie przypadek. Tajemniczy mściciel zyskuje przydomek “Kira” i wielu zwolenników. Kiedy policja międzynarodowa zaczyna nie dawać sobie rady pomoc proponuje L, enigmatyczny detektyw, którego twarzy nikt nie zna. L ma w pełni potwierdzoną opinie najlepszego detektywa na świecie...

Seria to kryminał, ale nie tylko. Mamy tu bogów śmierci, mamy elementy komediowe jak uzależnienie się Ryuuka od ziemskich jabłek i angielska instrukcja obsługi do Notesu Smierci. Akcji niemal nie ma w ogóle, ale mimo to i tak seria trzyma w napięciu. Napięcie budowane jest dedukcją L i Kiry, którzy nawzajem próbują się zapędzić w ślepy zaułek, ich rozmyślania, wracanie do sytuacji, szukanie wskazówek tam, gdzie zwykły człowiek by ich nie znalazł, wprowadzanie w życie pomysłów i sposób w jaki przeciwnik dochodzi do tego, że to pułapka. Seria składa się z 37 odcinków rozrywki na wysokim poziomie. Intra i Outra też stoją na poziomie całości i trzymają klimat serii (zdanie fana muzyki alternatywnej). Seria nie jest ani za krótka, ani za długa a każdy zwrot akcji jest dobrze przemyślany.

Moja ocena to 10/10


Offline Krova

Recenzje
« Odpowiedź #23 dnia: Sierpień 29, 2007, 06:33:58 pm »
Podpisuję się pod recką Włodka wszystkimi czterema kopytami, jeszcze nie widziałem serii, która trzymałaby równie wysoki poziom przez WSZYSTKIE odcinki. DN ma prawie 40 odcinków, więcej niż przeciętna seria, ale przez cały czas seria trzymała w napięciu, fabuła to majstersztyk, 10/10 jak nic.
/人◕ ‿‿ ◕人\

Offline Shirosama

Recenzje
« Odpowiedź #24 dnia: Sierpień 30, 2007, 09:01:48 pm »
Wydaje mi się że do każdej recenzji powinniście dołączać po kilka zdjęć. Tak by było dużo lepiej.

Offline Sir_Ace

Recenzje
« Odpowiedź #25 dnia: Wrzesień 16, 2007, 06:29:59 pm »
Na wstępie witam wszystkich userów. Od dłuższego czasu przeglądałem to forum, ale dopiero dziś, pod wpływem ostatnio obejrzanego "dzieła", postanowiłem się zarejestrować i coś napisać.

Uwaga! Opinia kontrowersyjna, ale i subiektywna!

Sumomomo momomo (W wolnym tłumaczeniu "I śliwki, i brzoskwinie)

Tak oto rozpoczyna się cała historia:
Główną bohaterka anime jest młoda Momoko Kuzuryū  – adept Sztuk Walki, spadkobierczyni całego klanu wojowników -  której to zamarzyło się zrodzić najsilniejsze potomstwo świata. Aby tak się stało, postanawia spłodzić dziecko z potomkiem przywódców innej potężnej rodziny Adeptów Sztuk Walki - Kōshim Inuzuka. Tak się jednak składa, że Inuzuka nie kwapi się do żeniaczki. Więcej nawet,  uwikłany jest w uczucie potrójnej miłości (do kodeksu prawnego,  nauki i przewodniczącej klasy), za nic ma przemoc, nie mówiąc już o uprawianiu Sztuk Walki. Niezrażona    tym Momoko na wszelkie sposoby próbuje doprowadzić do intymnego zbliżenia (a robi to bardzo nachalnie, z wdziękiem typowym ecchi-lolitkom). Jak się potem okazuje, na życie Inuzuki dybią zabójcy rozesłani przez pozostałe dziesięć klanów władającymi Sztukami Walki...

Jak można z tego wstępu wywnioskować, Sumomomo momomo jest kompilacją konwencji ecchi i akcji/walki, tak więc do czynienia mamy ze swoistą przeplatanką scen, w których na pierwszy plan wysuwają się półnagie lolitki, z mniej lub bardziej dynamicznymi walkami, porównywalnymi choćby do tych z Dragon Balla. Zabiegiem tym twórcy chcieli zapewne przyciągnąć pasjonatów obu tych gatunków, ale... (No właśnie, zawsze jest jakieś ale) ... ale wątpię, by odniosło to skutek. Sam już nie wiem, może wyrosłem z tego typu produkcji? Walki mnie nudziły, były tak infantylne jak w anime dla dwunastolatków. Nie bawią mnie też sceny, w których kuso odziana (nawet, jeśli odzienie to – szczyt perwersji – siodło i uprząż końska) lolitka pcha się na siłę do łóżka usilnie broniącego się przed tym młodzieńca. Sytuacji nie ratuje nawet tło fabularne (dawno głupszego anime nie oglądałem) ani niezbyt ciekawi bohaterowie.

Właściwie jedynym elementem, który mi się w Sumomo spodobał to rysunek. Anime wygląda po prostu ładnie (postaram się znaleźć kilka screenów), właśnie to skusiło mnie do sprawienia sobie tego anime. O dźwięku (i głosach postaci) nie muszę się chyba wypowiadać, bo wysoki poziom tych w anime to właściwie standard.

Dla porządku wspomnę, że anime to liczy sobie 22 odcinki o standardowej długości (+ dwa speciale, ale tych ostatnich nie odważyłem się obejrzeć...).    


[screeny później]
I'd like to be a tree

Offline Wilk Stepowy

  • Starszy Gildii
  • *******
  • Wiadomości: 13 885
  • Total likes: 1
  • Płeć: Mężczyzna
  • wilk bez zębów
Recenzje
« Odpowiedź #26 dnia: Wrzesień 16, 2007, 08:12:18 pm »
The Skull Man

Cichy odgłos dzwoneczka, miasto nocą, deszcz, przez pustą ulicę ucieka ogarnięta paniką kobieta, głośne warczenie, które nie może wydobywać się z gardła psa, tajemniczy mężczyzna w masce wyglądającej jak czaszka. A potem krzyk ginącej osoby.

Świat tego anime trochę różni się od naszego. Głównym bohaterem jest Mikogami Hayato będący fotoreporterem. Wybiera się do zamkniętego miasta – Ootomo City. To w tej rządzonej twardą ręką części Japonii dochodzi do tajemniczych morderstw.
Już na przeprawie paszportowej jest świadkami jak wojsko zabija mężczyznę chcącego nielegalnie wejść do miasta, godzina policyjna w nocy, patrole. Nie do tego jesteśmy przyzwyczajeni, nasz bohater również. A jako dziennikarz musi być przecież wścibski i nachalny co w takich warunkach nie jest łatwe. W dziennikarskim śledztwie Hayato ma niechcianego pomocnika - młodą dziewczynę udającą dziennikarkę – Mamiya Kiriko - której pomógł przekroczyć granicę. Razem zaczynają tropić tajemniczego Skull Mana, który jest jednym z najciekawszych antybohaterów jakich ostatnio widziałem.

Serial jest bardzo mroczny. Nie tylko grafika jest ponura – świat polityki, wojska, tajnych eksperymentów, wszystko pod butem brutalnej siły, krwawe zabójstwa. Miasto rządzone przez totalitarną  klikę jest terroryzowane przez znajdywane prawie co noc trupy. Dlaczego te osoby giną? Czy to zemsta zabitej kiedyś osoby, która jednak przeżyła? Jaką tajemnicę skrywa nowa sekta działająca na terenie miasta? Jakie znaczenie ma dźwięk? Pytań jest wiele, a Hayato i Kiriko starają się znaleźć na nie odpowiedzi. Ideologia rodem z czasów totalitaryzmu połączona z technologią XXI wieku pozwala stworzyć dość diaboliczną intrygę, w której każdy stara się wygrać dla siebie jak najwięcej. A pula jest znaczna.

Fabuła jest bardzo spójna, nie ma tu żadnych nieprzemyślanych odcinków, a 13 epizodów starcza na przedstawienie historii i jej bohaterów. I właśnie bohaterowie są największa zaletą tego anime – szczególnie dwójka reporterów oraz tytułowy Skull Man. Realistyczni, naturalni, rozbudowani nawet pomimo tego, że w 13 epizodach nie zawarto wielu sytuacji, które by ich opisywały. Ale nie tylko oni przykuwają uwagę. Praktycznie każda przedstawiona postać jest charakterystyczna i wyraziście nakreślona, wystarczająco, by jasno ją z kwalifikować. Anime to skupia się na ludziach uwikłanych w niesamowitą historię, a nie na samej historii. I to wychodzi temu tytułowi naprawdę na dobre. Bo oś fabuły to prawdziwa tandeta, ale zanim się zorientujemy, to będzie już po anime i nie wpłynie to na jego odbiór. Ograniczenie dawek mistycznego chłamu do minimum było strzałem w dziesiątkę. Bones zostawiło wiele rzeczy niedopowiedziane, wiele rzeczy nie zostało wytłumaczone, bo to nie było w tej historii najważniejsze.

Do strony graficznej nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Design postaci bardzo przyjemny dla oka, bez ‘fajerwerków’, dość oldshoolowy. Stylistyka skojarzyła mi się z Shingetsutan Tsukihime. Te same pastelowe barwy i mrok. Paleta kolorów jest dość szeroka, gra świateł nadaje wielu scenom dodatkowej głębi, animacja płynna, walki bardzo dynamiczne. Czasami tylko widać zbyt wyraźnie, że mamy do czynienia z grafiką komputerową. Tła zrobione starannie, idealnie komponują się z postaciami. Duży plus za oprawę graficzną.

Muzyka też wznosi się ponad średnią ostatnich produkcji. Bardzo ładna, doskonale akcentuje to co widzimy na ekranie, a i sama w sobie potrafi wybić się na pierwszy plan.

Polecam wszystkim mającym ochotę na dynamiczną i mroczną historię sf z antybohaterem w roli głównej. Solidne 8/10.








Offline wyspa

Recenzje
« Odpowiedź #27 dnia: Październik 08, 2007, 10:39:27 pm »

Wolf's Rain
Przyszłość... świat pogrążony w chaosie, istnieje tylko kilka prosperujących ostatnimi siłami enklaw ludzkich położonych na pustkowiach, światem żądzą arystokraci. Samotny łowca podąża śladem wilków... Wilki są już bajką dla dzieci, wyginęły dawno temu ale czy na pewno, czy nie czyhają gdzieś w ukryciu?

To właśnie one są głównymi bohaterami Anime... Poznamy bohaterów po kolei (dlatego nie zdradzę za dużo) ich przygody i podróż... Również relacje między postaciami są dopracowane... nic nie dzieje się "po prostu" wszystko ma swoją przyczynę i skutek.  Mamy również gammę postaci drugoplanowych, każda z nich ma równie dobrze dopracowane motywy działania i własną biografię.

Kreska jest naprawdę ładna... wiele osób twierdzi także iż nie widziało w żadnym Anime bardziej "wilczych" Wilków ;). Animacja mi osobiście wydawała się dość płynna. Często czuć apokaliptyczny klimat, kolory są wyblakłe, niebo zachmurzone przynajmniej przez większość czasu. Walki są bardzo dobrze odwzorowane aczkolwiek nie należy spodziewać się wielkiej gammy efektów, raczej utarczek czysto fizycznych czasami z użyciem broni...

Główny wątek naprawdę wciąga... mamy wiele tajemnic, historie poszczególnych postaci poznajemy stopniowo. Mimo iż historia dzieję się w dość odległej przyszłości (jakieś 100 lat w przód) nie odczuwamy jakiegoś futurystycznego klimatu, jest to bardziej przyszłość apokaliptyczna jednak nadal żyjąca codziennym zwykłym życiem. W anime mieszają się wątki poważne z lżejszymi chwilami jednak jest to nadzwyczaj dobrze stonowane...

Muzyka w Anime jest naprawdę klimatyczna... to jeden z jej plusów.  

Seria Anime składa się z 26 odcinków i 4 OAV które są tak naprawdę zakończeniem serii (producent nie miał czasu ani budżetu i w pierwszym wydaniu te 4 odcinki zastąpił odcinkami retrospekcyjnymi z poprzednich odcinków)

Ogólnie polecam każdemu fanowi animy i nie tylko :]

Offline Nakago

Recenzje
« Odpowiedź #28 dnia: Październik 14, 2007, 11:28:06 am »
Nie umiem pisać recenzji, ale cóż... Nie mogłam się powstrzymać ;-).



"Zipang"

Nieokreślona (powiedzmy), acz niedaleka, przyszłość. Trzech przyjaciół z akademii wojskowej odwiedza swoją Alma Mater. Przedstawiają studentom okręt, na którym służą, opisując systemy uzbrojenia i inne tajniki ultra nowoczesnego niszczyciela, wyposażonego w gadżety niedostępne obecnie w naszej rzeczywistości japońskim Siłom Samoobrony. W czasie krótkiej przerwy po wykładzie przybliżają z kolei widzom samych siebie, po czym, po odprawie u dyrektora uczelni, wracają na statek. Cała ta połowa pierwszego odcinka, włącznie z jeszcze wcześniejszą sceną z dzieciństwa głównego bohatera, służy chyba tylko temu, by epizod mógł się zakończyć klasycznym cliffhangerem. Co jest jedną z nielicznych słabych stron tej serii.

1 lipca 20xx roku Mirai (jap. przyszłość), okręt naszych znajomych, wychodzi w morze w towarzystwie trzech innych jednostek. Jego celem jest Pearl Harbor, gdzie konwój ma dołączyć do statków amerykańskiej marynarki wojennej, by wśród hawajskich wysepek wziąć udział w manewrach. Podróż przez kilka dni przebiega spokojnie, dając przebywającemu na Mirai dziennikarzowi możliwość przyjrzenia się codzienności marynarzy, wykonania fotografii, przeprowadzania wywiadów i opalania się na pokładzie. Wszystko się zmienia cztery dni po opuszczeniu macierzystego portu, gdy grupa wpływa w obszar nietypowych zjawisk atmosferycznych, z dziwaczną burzą i jeszcze dziwaczniejszą zorzą na czele. Okręt bohaterów traci kontakt z towarzyszącymi jednostkami, nie widzi ich na ekranach radarów, nie może nawiążać z nimi kontaktu radiowego ani, z powodu ograniczonej widoczności, wzrokowego. Następnie w jednej chwili wszystkie urządzenia elektryczne przestają działać, kompas kręci się w kółko, a wskazówki zegarków biegną w drugą stronę. Oficerowie starają się zachować spokój, jednak nietypowa sytuacja nawet ich doprowadza do skrajnego niepokoju. Na szczęście nie trwa ona długo. Kiedy prawidłowa praca przyrządów zostaje przywrócona marynarze odkrywają, że wokół nich znikąd pojawiła się flota około 40 statków, wśród których wszyscy nieomylnie rozpoznają zatopiony w 1945 roku pancernik Yamato. Mirai sprawnie wymyka się próbującym odciąć go od pustego oceanu jednostkom i ucieka przed zaskakującym zjawiskiem. Załoga zastanawia się, skąd na Pacyfiku wzięły się okręty sprzed 60 lat w formacji, jak zapewnia jeden z oficerów, prawdziwy otaku II Wojny Światowej, z nocy sprzed japońskiego ataku na Midway, tj. z 4 lipca 1942 roku. Stawiane są i odrzucane kolejne hipotezy pojawienia się historycznej flotylli, aż wreszcie najwyższy stopniem oficer artylerii zwraca uwagę wszystkich na fakt, że to nie Yamato z towarzyszami zawędrował do wieku XXI, lecz Mirai cofnął się w przeszłość. Ponieważ jednak nie otrzymano innych rozkazów z admiralicji (dziwne, prawda? :-p), kapitan niszczyciela decyduje zgodnie z planem podążać w stronę Pearl Harbor. Następnego dnia nieopodal okrętu wybucha w powietrzu płonący myśliwiec, a zza horyzontu wyłaniają się smugi gęstego dymu. Załoga z całych sił stara się ignorować toczącą się opodal bitwę, nie chcąc ingerować w bieg historii i powodować paradoksów, wiedząc jednocześnie, jak wiele japońskich istnień przepadnie w czasie przegranej walki. Ostatecznie Mirai zawraca i płynie w kierunku miejsca, w którym pojawił się w przeszłości, z nadzieją, że w tym samym miejscu zdoła wrócić do swoich czasów. Po drodze statek napotyka leżący na falach japoński samolot; pierwszy oficer upiera się, by sprawdzić, czy nikt nie przeżył. Kapitan zgadza się na sprowadzenie rannego pasażera myśliwca na pokład statku, zapobiegając tym samym pisanej mu śmierci. Ocalałym żołnierzem okazuje się być nieprzyzwoicie inteligentny, młodziutki porucznik imperialnej marynarki, który od pierwszej niemal chwili zaskakuje załogę Mirai bystrością umysłu, poglądami, elastycznością i zdolnościami przystosowawczymi. Dowiedziawszy się, skąd pochodzi okręt, i poznawszy przyszłość Japonii cudem 'zmartwychwstały' postanawia zmienić bieg zdarzeń i zaoszczędzić ojczyźnie cierpień spowodowanych działaniami wojennymi. Okazuje się to być pierwotnie zbieżne z zamierzeniami dowództwa niszczyciela, z czasem jednak wychodzą na jaw różnice w sposobie postrzegania świata i plan natchnionego wizjonera zaczyna przybyszy z przyszłości nieledwie przerażać. Niestety, wcześniejsze zaufanie i odrobina nieuwagi sprawiają, że zapoczątkowanych zmian nie da się już cofnąć - Japonia zmierza ku nowej, nieznanej przyszłości...

"Zipang" - pierwotnie manga autorstwa Kaijiego Kawaguchi, potem również jej anime'owa adaptacja - niewątpliwie jest pokłosiem amerykańskiego "Końcowego odliczania" z 1980 roku, które akurat wczoraj wieczorem pokazała stacja Tele5 (nie miałam okazji oglądać, bo mecz leciał na Dwójce :-?). Jak na dzieło Japończyków przystało, fabuła jest 'odwrócona' i w komiksie to japoński okręt wojenny zostaje rzucony w przeddzień pierwszej wielkiej klęski Japonii w czasie II Wojny Światowej, bitwy o Midway (w filmie amerykański lotniskowiec pojawia się kilka dni przed atakiem na Pearl Harbor). Zasada pozostaje jednak ta sama: świadomi losów pobratymców goście z przyszłości muszą zdecydować, co powinni w tej sytuacji zrobić. Zdrowy rozsądek kłóci się z porywami serca, a paradoksy czuwają tuż za rogiem, by wkroczyć do akcji, gdy tylko będą miały okazję. I o ile amerykańska wersja trwa niecałe dwie godziny, nie dając bohaterom zbyt wiele czasu i kończąc się przysłowiowym Hollywoodzkim happy endem, o tyle manga liczy obecnie 31 tomów i biegnie dalej. Sprawia to, że akcja mangi rozwija się w zupełnie nieprzewidywalnym kierunku (no, jedno przewidzieć się da: Mirai nie wraca do swoich czasów - gdyby wrócił, nie byłoby o czym opowiadać), zaskakując czytelnika momentami w bardzo nieprzyjemny sposób i pozwalając blisko poznać, a nawet zżyć się z osobami dramatu. Anime ma tę wadę, że przybliża jedynie wydarzenia z pierwszych kilku tomów komiksu i kończy się w sposób, za który osobiście miałam ochotę natłuc realizatorom serialu po tyłkach. Mówiąc oględnie: żaden wątek nie zostaje rozwiązany, ponadto w ostatnim odcinku mamy do czynienia z paradoksem, przy którym uratowanie głownego mieszacza jest dziecinną zagrywką. Anime prosi się o ciąg dalszy, który naprawdę bardzo bym chciała zobaczyć.

Graficznie serial przedstawia się całkiem nieźle, choć nie rewelacyjnie. Rendering powierzchni morza czy wybuchów pozostawia wiele do życzenia, strasznie się gryząc z fragmentami animowanymi w sposób tradycyjny. Design postaci jest specyficzny, odpowiadający mandze, w miarę realistyczny i niespecjalnie pociągający. Za to okręty i inne maszyny przedstawione są znakomicie, co, zapewne, ucieszy oczy każdego miłośnika militariów (przynajmniej dopóki nie zaczną strzelać lub płonąć :-p). Ciekawie wyglądają również tła, przyroda i architektura, a niektóre zbliżenia (np. otwarte usta poległego żołnierza, wypełnione deszczową wodą) mogą silnie odddziaływać na widza.

Od strony dźwiękowej i muzycznej nie mam zastrzeżeń, jednak żaden utwór, prócz openingu, nie wywarł na mnie większego wrażenia. Melodie są dobrze dobrane, odpowiednio dramatyczne we właściwych momentach, wystarczająco nastrojowe w innych; chwile, gdy nie ma podkładu w ogóle, nie psują obrazu całości. Seiyuu, jak to najczęściej bywa, wykonują swoją pracę wzorowo. Na szczególne uznanie zasługuje według mnie Hiroki Touchi, który, mimo niezbyt dużego doświadczenia w tym zawodzie, potrafił wcielić się w uratowanego wizjonera tak doskonale, że nie potrafię sobie wyobrazić w tej roli kogokolwiek innego. Jego łagodny, spokojny głos jest naprawdę sugestywny.

Główną zaletą "Zipanga" pozostają jednak postaci i fabuła. Bohaterowie, rozdzierani pomiędzy uczuciami (wcale nie chodzi o 'prozaiczną' miłość) a obowiązkiem, stawiani w sytuacjach, z których ciężko znaleźć wyjście, są tak ludzcy, że trudno się nie zastanawiać, co my byśmy zrobili na ich miejscu. Czy potrafilibyśmy pozostać pacyfistami w obliczu wojny? Czy umielibyśmy zabić wbrew własnej woli i przekonaniom? Co byśmy uznali za priorytet i co byśmy byli w stanie poświęcić dla wyższych celów? Z jednej strony łatwo zrozumieć załogę Mirai, z drugiej nie sposób się dziwić nawet najbardziej zaskakującym poczynaniom uczestników wojny. Widz, podobnie jak obserwowane postaci, niejednokrotnie może czuć się zdeprymowany tokiem zdarzeń, na które, tak samo, jak większość bohaterów, nie ma żadnego wpływu. Przygnębiające jest szczególnie to, że podróżnicy w czasie nigdzie nie mogą się czuć bezpiecznie i nie mają właściwie żadnych sprzymierzeńców. Amerykanie są teraz ich śmiertelnymi (dosłownie) wrogami, choć byli z nimi sprzymierzeni jeszcze kilka subiektywnych dni temu. Załoga niszczyciela nie może się też niczego dobrego spodziewać po swoich rodakach, prezentujących postawy od przychylnej, przy jednoczesnej chęci wykorzystania okazji, po ukryty sprzeciw, owocujący podstępną zdradą. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Jest to historia godna polecenia zwłaszcza osobom, które dosyć mają niedojrzałych bohaterów, jakimi naszpikowane jest większość anime. Można się znudzić problemami wieku dorastania, szczególnie jeśli wiek ten dawno ma się za sobą. "Zipang" jest anime o ludziach dorosłych, już ukształtowanych, zmuszonych stawić czoła rzeczywistości, do której nic ich nie przygotowało. Dla mnie to wyjątkowo słodki rodzynek.




















"Bo przyjdzie Nakago i Ci odpisze" - Ainaelle

"[...] intelektualista jest to wysoce wykształcony facet, który nie radzi sobie z arytmetyką, jeśli nie zdejmie wpierw butów, i jest z tego upośledzenia dumny." - R.A. Heinlein, "Kot, który przenika ściany"

Offline wyspa

Recenzje
« Odpowiedź #29 dnia: Grudzień 01, 2007, 05:04:05 pm »
Cowboy Bebop


Cóż myślę, iż trudno będzie mi ocenić w miarę obiektywnie Anime, które jest dla mnie bezwzględnie No.1… Jednakże postaram się… zresztą większość z was pewnie zna ten tytuł i będzie mogło samemu zweryfikować moją ocenę.

Cowboy Bebop jest Anime utrzymanym w klimatach Sience-fiction. Akcja toczy się około roku 2100, postęp techniki, mimo iż na pierwszy rzut oka wydaje się dość duży poza paroma przypadkami wcale nie jest trudny do wyobrażenia… wszystko sprawia wrażenie zgodności z prawami fizyki a wiele sprzętów, jest podobna do obecnie istniejących czy są to wręcz te same kultowe modele w przypadku broni. Ludność podróżuje po układzie słonecznym jednak jeszcze nie wyszła poza jego granice… Większość planet jest skolonizowanych niektóre nawet Terra formowane, co widać na przykładzie Marsa. Podróże w przestrzeni kosmicznej na dalsze dystanse odbywają się za pomocą specjalnych Bram, które umożliwiają szybką podróż. Mimo tych nowinek często w scenach na powierzchni planet mamy wrażenie, iż bohaterowie poruszają się po miastach z XXI wieku, często jedyną różnicą są samochody, które wyglądają jak dzisiejsze modele koncepcyjne. Pod tym względem porównałbym Cowboya Bebopa do znanego fanom S-F filmu „Blade Runner” czy książki „Opowieści o pilocie Pirxie” Lema oraz trylogii o marsie S. Robinsona.

Osią fabuły są losy dwu łowców nagród, do których w trakcie serialu dołączają się nowi bohaterowie. Wszyscy oni zamieszkują pokład „Bebopa” statku, którego właścicielem jest Jet. Pozornie bohaterów łączy jedynie chęć zysku, ich zasadą jest, iż każdy dba o siebie i zarabia na własny rachunek a w przypadku wspólnych akcji zysk jest dzielony. Pomimo tego w trakcie serialu oczywiście zawiążą się pewne więzi pomiędzy bohaterami, choć sami bohaterowie będą się starali to ignorować. Nie należy raczej się spodziewać żadnych intymnych stosunków damsko-męskich, czy fanserwisu. Owszem jedna z bohaterek może się ubierać „wyzywająco” jednak jest to raczej związane z jej charakterem i stylem życia. Bohaterowie na pierwszy rzut oka mogą wydawać się dość „schematyczni” Jet pełniący rolę rozsądnego ojca zawsze próbujący utrzymać jako taki porządek, Spike będący typowym cowboyem, nieco uparty i zawsze niezależny, Faye ostra dziewczyna, dbająca o własny interes lubiąca hazard, czy Ed, która jest po prostu Kawaii. Jednakże za każdą z tych postaci kryje się osobna historia nieznana zazwyczaj dla reszty załogi, pozwala to zrozumieć ich zachowanie i reakcje a także nadaje „głębi”. Mimo iż Akcja opiera się głównie na wypełnianiu zleceń, poszukiwaniu przestępców i próbach ich schwytania wplątane są w to sceny retrospekcyjne czy postaci znane bohaterom z przeszłości. Takie rozwiązanie powoduje, iż o wcześniejszych losach głównych bohaterów dowiadujemy się w miarę rozwoju fabuły, są jednak także przedstawione krótkie historie innych drugoplanowych postaci spotkanych w danym odcinku.

Animacja jest ładna, kolory zazwyczaj ciemne nieco wyblakłe charakterystyczne dla trendów filmów S-F tamtych lat (znowu przyrównam do „Blade Runner’a”). Każda z postaci jest w mojej opinii dość dobrze dopracowana tak samo jak otoczenie, które zawiera odpowiednią dozę szczegółów. Animacja jest płynna a sceny akcji mogą zachwycić dbałością o efekty. Wybuchy czy walki wręcz powinny się podobać nie tylko fanom serii są one jednym z czynników, dla których warto sięgnąć po ten tytuł.

Muzyka w Anime jest jednym z głównych jej atutów, spotkamy w nim całą masę różnych utworów, najróżniejszych gatunków takich jak Jazz czy Blues oraz inne. Wiele spośród utworów usłyszymy tylko raz, więc nie możemy narzekać na nudę i powtarzające się kawałki. Wszystko to jest w większości zasługą Yoko Kanno i zespołu The Seatbelts. Dla wielu sama muzyka jest jednym z czynników, dla których warto poznać ten tytuł jednak ocenę tego stwierdzenia zostawiam Wam.

Moim zdaniem jest to jedno z najlepszych Anime szczególnie w klimatach S-F. Oczywiście nie wszystkim może ten tytuł przypaść do gustu, jest on bardzo charakterystyczny i nie posiada wielu cech właściwych Anime jednak dla mnie jest to wilki plus tej produkcji i czyni ja bardzo oryginalną, łatwą w odbiorze nie tylko japońskiej publiczności i fanom animowanych produkcji kraju kwitnącej wiśni.