Kamil, powiedz szczerze - czy ty czytałeś w ogóle ten mój tekst z "Filmu"? Przecież ja tam wyraźnie napisałem o "300", że fajny, bo bardzo zręcznie odnosi się do warstwy graficznej komiksu. A przecież to film Snydera - czyli nie komiksiarza. Napisałem też, że "Spirit" był kiepski - więc pokazałem, że komiksiarz też może dokonać złej adaptacji komiksu.
Chodziło mi generalnie o to, że bardzo często filmowcy - adaptując komiks - pomijają jego warstwę graficzną, która w wielu przypadkach odgrywa kluczową rolę. A "Sin City" i "Perse..." pokazały dopiero, jak to jest istotne dla tego typu produkcji.
A co do graphic novel i Marvela. Jak dobrze wiesz - definicji powieści graficznej jest wiele i są płynne. Ja patrzę na ten termin dość radykalnie, powołując się na Eisnera i Campbella. Terminem "Graphic novel" - co w sumie jest trochę przykre - posłużył się np. Eisner, żeby wymijająco okpić potencjanego wydawcę i powiedzieć mu, że "Umowa z Bogiem" to NIE KOMIKS.
Stąd graphic novel stoi w opozycji do klasycznego komiksu superbohaterskiego - taka awangarda, anty-mainstream.
A tymczasem mainstream bardzo ładnie zawłaszcza sobie termin, który właściwie jest mu wrogi. Mówiąc "Marvel", chodziło mi o te rzeczy, które starają się przewartościować historie superbohaterskie, wsadzić je w dłuższą opowieść i dać nalepkę "graphic novel" - na zasadzie chwytu marketingowego. Mimo wszystko - są to nadal historie superbohaterskie, a dla mnie - i mam prawo tak uważać - powieść graficzna to sa te rzeczy, które się od tego odcinają, przede wszystkim komiksy, które noszą znamiona literackości lub nazwijmy to buńczucznie "intelektualizmu". Oczywiście, jak bym poszukał, to coś bym znalazł.
Ale właśnie wytłumaczyłem ci, co mam na myśli mówiąc "marvel".