W odcinkach 9-10 trwa świetna passa serialu The Flash. Widać, że twórcy serialu byli fanami Skazanego na śmierć, najpierw pojawił się Wentworth Miller, później Robert Knepper, a na końcu Dominic Purcell. Kto następny?
Na moje oko rola Millera za bardzo pewna siebie, śmiesznie się oglądało, zero powagi. Cały urok z Prison Breaka gdzieś uleciał. No ale to już raczej wina scenarzystów, którzy nakreślili tej postaci taki charakter, chociaż finałowa scena z 10 odcinka to wypisz, wymaluj kultowy Prison Break. Zaraz, zaraz, a gdzie Fox River?
Największe wrażenie jednak wywarła na mnie część 9. Zastanawiam się o co w tym wszystkim chodzi?
Jest 3 Flashów? To, że doktor Wells pochodzi z przyszłości, jest wiadome od początku, ale kto jest tym złym Flashem? Tym, który tak mocno oklepał twarzyczkę Wellsa? Wiemy tylko, że doktor jest ewentualnie tym dobrym Flashem, który walczył ze złym Flashem w mieszkaniu najmłodszego Flasha juniora i jego rodziny. Trochę to wszystko pokręcone...
Jak już pisałem o Skazanym na śmierć, to nie mogę pominąć wątku Smallville. Za dużo tutaj podobieństw. Smuga to ksywka wycięta prosto z gazety Daily Planet, co na to Lois? Kolejna rzecz, kobieta w której kocha się główny bohater, pisze artykuły/posty na blogu o nim samym, czyli alter ego głównego bohatera. Clark Kent rozmawiał z Lois przez telefon, bądź identycznie jak Barry ukrywał się w cieniu. Nie można było jakoś tego inaczej rozwiązać?
Podsumowując 10 odcinków Flasha jest to chyba najlepszy serial o superbohaterze jaki oglądałem, dialogi są odpowiednio wyważone, nie zanudzają, akcji jest sporo, co ważne graficy świetnie czują swoją robotę i Flasha, sceny batalistyczne stoją na dobrym poziomie. Czekam na więcej!