No, kurczę... bo to chyba jasne, tak?
Koleś coś napisał, podpisując się pod tym swoim nazwiskiem, itd. Żyją bezpośredni potomkowie autora, którzy są w posiadaniu praw autorskich, etc.
Ale wkraczamy na grząski grunt przekonań raczej, niźli sztywnych praw. Od siebie powiem, że nawet, jeśli ściąganie żywcem od jednego autora nie jest przestępstwem, to budzi we mnie niesmak i zgorszenie.
Wspólne dziedzictwo kulturowe, to np. nasza słowiańska "mitologia". Nie wymyślił jej jeden koleś. To się nawarstwiało przez pokolenia, zrodzone ze wspólnej świadomości.
Gdybym napisał powieść dziejącą się w Xw., gdzie występowałyby biesy o określonym przeze mnie wyglądzie, posługujące się określoną bronią, językiem, mające mroczne warownie w górach sowich i prowadzące wojny z sadomasochistycznymi Strzygonami, jeżdżącymi na zmutowanych wilkołakach itp., to każda próba pociągnięcia takiej wizji przez innego autora byłaby wstrętną zżyną, nawet jeśli autor swoim biesom zamiast czarnych kłaków dał niebieskie tatuaże, a Strygonom dał po jednej damskiej piersi, to jechałby na nieswoim pomyśle. Dopiro bies pojawiający się w plecaku dwudziestowiecznego ucznia i rzxucający zaklęcia na złych kolegów ze szkoły, wówczas byłoby to czerpanie ze wspólnego dziedzictwa kulturowego.
Czy wyraziłem się na tyle zrozumiale, że wiadomo, o co mi chodzi? Piłem tutaj oczywiście do wykorzystania elfów, krasnoludów i goblinów w literaturze popularnej.
Ramen!