Jako rocznik 82 mogę oceniać muzykę tej dekady tylko z dystansu, ale żałuję, że nie byłem wówczas "świadomym słuchaczem"...
Po pierwsze punk rock. Narodziny anarchopunka - pierwsze płyty Crassu, Conflictu, Black Flag i in.; początki HC - Minor Threat, Crucifix, D.R.I, Agnostic Front, Sick of It All, NoMeansNo i in. Dalej rozwój zimnej fali i gotyku (tego prawdziwego, ze środowiska clubu BatCave): Joy Division, The Cure (trylogia), Birthday Party (jedna z pierwszych kapel Nicka Cave'a), Bauhaus, Christian Death... Zaś w Polsce: festiwal w Jarocinie, polski punk tamtych czasów i tamtych uwarunkowań (Brygada Kryzys, WC, Dezerter, Rejestracja), Siekiera (i ta z demówki "Fala" - na maksa punkowo-apokaliptyczna z Budzyńskim na wokalu i ta z "Nowej Aleksandrii" jednej z moich najlepszych płyt), najlepsze płyty Kultu, początki T.Love. Sisters of Mercy, Dead Can Dance, pierwsze płyty Current 93 (które średnio lubię) i Coil (Horse Rotorvator i Scatology bo Gold is The Metal już mniej); obecnie żałuję, że nie mogłem żyć w tamtych latach i chłonąć tego wszystkiego na bieżąco, tylko teraz muszę poznawać to jako "klasykę". Ta dekada, choć niezbyt wesoła, stanowiłą początek wielu wartościowych nurtów muzycznych. Nawet pop był wtedy jakiś lepszy:ABBA, Duran Duran czy Pet Shop Boys byli lepsi niż Britney Spears czy Ich Troje