Taaak... Przejrzałam temat i pamięć mi wróciła. Zapewne wciąż nie cała, ale już coś więcej.
"Chłopi" Reymonta, "Nad Niemnem" Orzeszkowej - to bez wątpienia. I nie pamiętam, czy przeczytałam całe "Noce i dnie" Dąbrowskiej. To chyba były najgorsze lektury dla mnie, nie do porównania nawet z "Panem Tadeuszem" Mickiewicza, którego nie znoszę, ale przeczytałam w całości, nie wspominając o "Quo Vadis" Sienkiewicza, "Syzyfowych pracach" Żeromskiego czy "Lalce" Prusa, które należały do moich ulubionych lektur.
Z nie-lektur i jednocześnie fantastyki...
Widzę, że sporo osób "wymierało" na tej czy innej części "Diuny" Herberta - ja poległam na "Bogu Imperatorze Diuny" (jeszcze w starym przekładzie, żeby nie było). Może powinnam zacząć od początku, zamiast w kółko sięgać po tę część, dawno już zapomniawszy, co było wcześniej (pomijając samą "Diunę", którą pamiętam całkiem nieźle również dzięki filmowi Lincha).
Podobnież z "Silmarillionem" Tolkiena - który raz się za niego nie zabrałam, skończyć nie mogłam. Z całej książki (nie nazwę jej "powieścią", choćby mnie kroili) pamiętam tylko: "Na początku był Eru, jedyny." Majarzy i ci drudzy już mi się kiełbaszą. Coś tam o pieśni chyba było... Nic, Tolkienowi z pewnością szansę kiedyś jeszcze dam. W sensie "Silmarillionu", znaczy się, bo "Władcę Pierścieni" i "Hobbita" (dokładnie w tej kolejności, niestety) mam zaliczonych lata temu.
"Smok w Lionesse" Dicksona (acz nie pamiętam, czy czytałam wcześniejsze, w każdym razie te po "Smoku na wojnie") i tegoż autora "Inny"... albo "Młody Bleys", nie pamiętam dokładnie. "Smok..." z tomu na tom robił się coraz nudniejszy, a drugi pięcioksiąg "Childe" po prostu mi nie podchodzi. Do czterech tomów pierwszego (poza "Nekromantą", który do mnie nie trafił, w sensie przekonania mnie do siebie, ale i tak go przeczytałam) wracam raczej często, bo sami główni bohaterowie wsysają mnie jak gąbka, ale pierwsza z powieści z drugiego pokonała mnie w trzecim czy czwartym rozdziale (o, jakie fajne liczebniki wyszły
).