"Życie w obrazkach" – rewelacyjna, pasjonująca lektura. Bo wszystko tak naprawdę sprowadza się do ludzkich losów i do tego, jak artysta przedstawia je odbiorcy. A Eisner robi to po mistrzowsku. Nie dziwi mnie, że był tak popularny w Brazylii, bo gdzie, jeśli nie tam, doceni się wysublimowaną "telenowelowość" jego niektórych opowieści. Zresztą kilka lat temu widziałem trzyczęściowy brazylijski dokument o Eisnerze. I dużo bym dał, żeby obejrzeć go jeszcze raz – teraz, kiedy znam już sporo komiksów Eisnera, moja recepcja byłaby zapewne bardziej... zaawansowana.
Fascynujące są te fragmenty w komiksie, kiedy Eisner opowiada o swoich rodzicach; o tym, czego doświadczyli, zanim się poznali. Trudno było mi wtedy nie myśleć o losach mojej rodziny, o tych wszystkich zdarzeniach, które odeszły bądź odejdą w zapomnienie. Czytając, miałem poczucie wspólnoty i ogromnej sensowności ludzkich doświadczeń, jakiekolwiek by one nie były...
Co ciekawe, w historii "W środek burzy" Eisner pokazał rodziców, mimo nieporozumień i dzielących ich różnic, jako ludzi w miarę szczęśliwych, wiernych sobie i będących opoką dla dzieci. W "Cookalein" z "Umowy z Bogiem" wyglądało to jednak trochę inaczej...
Jedna rzecz wzbudziła moją wątpliwość w "Celu gry". Czy nawet największy łajdak mógłby w dniu pogrzebu swojej matki bawić się na przyjęciu, tym bardziej, że byli tam ludzie, którym nie chciał podpaść? Z drugiej strony towarzystwo wcale nie było zbulwersowane. Czy Eisner tutaj nie przesadził? Czy może w środowisku żydowskim inaczej podchodzi się do żałoby?
Jacek Drewnowski ponownie stanął na wysokości zadania. Czytało mi się "Życie w obrazkach" naprawdę potoczyście i momentami wręcz słyszałem charakterystyczny sposób mówienia wielu postaci.
Tylko na początku, wydaje mi się, tłumacz pomylił franczyzę z franszyzą. Ale to ponoć częsty błąd.