Gdyby "Umowa..." ukazała się w zeszłym roku, to poważnie wahałbym się przy wyborze miedzy nią a "Blankets" jako komiksu roku.
Edytorsko - chyba najlepiej wydany komiks w Polsce (zwłaszcza w kategorii: "wysokoobjętościowce"), a na pewno najlepiej wydany przez Egmont w ramach MK.
Treściowo - geniusz. Pierwsze skojarzenia to filmy: "Dym" i "Brooklyn Boogie" Wanga, ale i "Goodfellas" Scorsese i "Piekielny Brooklyn" Niepamiętamkogo. Do tego proza Steinbecka i Singera. Altmanowski przekrój społeczny. Ciepło Franka Capry. "Małe ojczyzny" i splatające się losy pozornie obcych ludzi. Panorama społeczna Wielkiego Kryzysu, małe tragedie, małe uniesienia. Owszem, tytułowa historia odstaje od reszty kilkoma rzeczami - zwłaszcza mistycyzmem i lakonicznością wypowiedzi. Co nie oznacza, że pozostałe są gorsze. To właśnie one tworzą atmosferę tych historii i tych bohaterów - zwykłych ludzi w ciężkich czasach.
A zamykająca trylogię "Dropsie Avenue" to kawał historii USA - od holenderskich osadników po "gangsta brothers". Dynamiczny, napisany i narysowany z werwą i znajomością czasów.
Bardzo się bałem, że ten komiks okaże się klasycystyczną ramotką. A to normalnie klasyczny geniusz!