No to ja sprobuje wyjasnic.
'300' juz po kwadransie przywolalo we mnie wspomnienie Sczerbialu o Zebralcie.
Scenarzysta zachlal i dostarczyl tylko brulion, rezyser poszedl na piwo i nie wrocil. Zadnego napiecia, najmniejszej niespodzianki. Sama oklepana sztampa.
Aktor grajacy Leonidasa, sadzac po wyrazie twarzy, cierpi na przewlekle zatwardzenie.
I on, i cala reszta gra stylem 'prowincjonalny teatrzyk'.
Sztuczne (co samo w sobie nie jest zle) plenery i kostiumy sa kiczowate do zerzygania.
Walka jest nudna. Przede wszystkim dlatego, ze lekcewazy prawdopodobienstwo w stopniu takim, ze w porownaniu hongkonskie kino kopane wyglada jak cinema verite.
Film jest przegadany. Lakoniczni Lakonczycy co i rusz pier..la patetyczne dyrdymaly. Wibrator demokracji w czulej dloni Statuy Wolnosci. Pocalunek Johna Wayne'a. Uscisk dloni Dzordza Dablju w sprayu.
Na koniec pochwalka: podobal mi sie, mimo kiczu, animowany klip na samym koncu. Mysle, ze gdyby calosc filmu zrobic w takiej animacji, wyszlo by kino przyzwoite ze wskazaniem na dobre.
P.S. Prosze zauwazyc, ze zmilczalem o totalnej bzdurnosci historycznej.