widzisz - jeśli świat jest niespójny i nielogiczny to i bohater nie będzie grzeszył logicznością, a w konsekwencji nie wzbudzi mojego zainteresowania. Smutnookie moe w Clannadzie doprowadzają mnie do białej gorączki, ale uwielbiam takiego Sunoharę i choć historia ogólna wydaje mi się płaska, irytujaca i pobudzająca moje wnętrzności do wybuchu to tę postać lubię. I z przyjemnością go oglądam.
Widzisz, ja mam takie dziwne, trochę Evangeliczne podejscie do rzeczywistości - świat jest przecież odbierany przez nasze zmysły i my decydujemy co jest realne a co nie. Mela Gibsona nie widziałm nigdy na własne oczy a wierzę w to, że istnieje. O Dostojewskim tylko czytałam, a wierzę, że istnieje. Skąd wiadomo, że Juliusz Cezar nie jest tylko antycznym królem Arturem, tylko trochę lepiej opisanym? Skąd wiadomo, ze król Artur nie istniał? Nie wiem, więc wszystko opiera się na wierze. Przystępując do czytania zakładam, że gdzieś na jakiejś płaszczyźnie to, co sie dzieje na kartach książki jest prawdziwe. W przypadku anime owo "zawieszenie niewiary" wymaga nieco więcej wysiłku, ale sama esencja postaci, to, co sprawia, że są autentyczne jest praktycznie taka sama jak w przypadku poznawania innych ludzi - musisz się otworzyć na nieznane i zaakceptować to, co ci przyniesie. W przypadku postaci trzeba tylko pamiętać o tym, że się nigdy ich nie spotka i nie robić sobie na to nadziei (nie przenosić oczekiwań urojonych na rzeczywistość).
Taka sama jest nastolatka kochajaca się w Vegecie jak i taka kochająca się w liderze bajsbonda. Tęsknota, pragnienia są takie same. Tak samo smutne i skazane na niepowodzenie... z tym, że ta pierwsza ma gorzej, bo wszyscy pukają się w czoło na jej widok. A przecież kocha się ideę, a nie rzeczywistość

uu, poszłam w metafizykę :P