Dobra tsundere nie jest zła. Lubię np. Chidori z FMP. Fajnie jest ponadto czasem oglądać, jak główny nieszcześnik powoli "odmraża" tsundere i przekształca ją w kogoś bardziej miłego, chociaż najczęściej ona nie rezygnuje z okazjonalnego zdzielenia delikwenta po dyni.
Nie lubię natomiast, kiedy za tsunderowatością bohaterki stoją emowate przeżycia z dzieciństwa (śmierć chomika czy coś podobnego) i jak się je odkryje, to zalicza BSoDa. Może tylko Asuce to wybaczę, bo ostatecznie konwencja to konwencja. Dla kontrastu Chidori potrafiła idealnie wykorzystać swoje walory - jej deklaracja "nie jestem bezbronną księżniczką, będę walczyć" swego czasu sprawiła, że podskoczyłem razem z taboretem.