Nadzwyczajni: Pantofel Panny Hofmokl
Pantofel Panny Hofmokl to pierwsze opowiadanie, otwierające zainicjowaną na polskim rynku komiksowym serię pt. "Nadzwyczajni". Odpowiedzialność za ten projekt spoczywa na barkach scenarzysty Dennisa Wojdy, znanego miłośnikom komiksu z takich projektów jak: Mikropolis, czy Tabula Rasa; oraz rysownika Krzysztofa Ostrowskiego wokalisty łódzkiej formacji Cool Kids of Death, dla którego praca nad wydaniem "Nadzwyczajnych" jest albumowym debiutem, choć z kreską debiutanta mieliśmy już okazję zapoznać się, m.in. przy okazji zbioru "Piekielne Wizje" - adaptacji opowiadań Grahama Mastertona, gdzie Ostrowski ilustrował fabułę o wszystko mówiącym tytule - Korzeń wszelkiego zła. Wracając jednak do meritum sprawy, to Pantofel Panny Hofmokl jest krótką opowieścią wziętą z życia dwóch detektywów, tytułowych Nadzwyczajnych nadinspektora Nowakowskiego i jego asystenta Bardzieja, pracujących dla Wydziału Spraw Nadzwyczajnych Stołecznej Komendy Policji. W pierwszej odsłonie cyklu nasi bohaterowie otrzymali nie lada zadanie (miejmy nadzieję, że równie ciekawym zdarzeniom będą musieli stawić czoła w następnych odcinkach serii). Mianowicie muszą przeprowadzić śledztwo w sprawie zagadkowej śmierci pewnej młodej kobiety i nie było by w tym nic dziwnego, ot rutynowa policyjna robota, gdyby nie fakt, że ciało samobójczyni dosłownie zapadło się pod ziemię. Jedynym świadkiem tajemniczego zejścia jest siostra denatki, ekscentryczna staruszka panna Hofmokl, która jak to kobieta po przejściach niechętnie godzi się na współpracę, przynosząc naszym bohaterom niewiele pożytku. Nie przejmując się tym faktem detektywi biorą sprawy w swoje ręce i zaczynają działać, powiedzmy sobie w dość niekonwencjonalny sposób. Przy okazji śledztwa nad zaginioną duszyczką nieprzejednany inspektor Nowakowski funduje sobie małą wycieczkę do piekła, którędy droga prowadzi wprost spod warszawskich kanałów, co zapowiada nieprzewidziany rozwój akcji i masę atrakcji dla tych, którzy po tą lekturę sięgną. Jaki będzie finał tej przejażdżki? Na czyi trop wpadną nieustraszeni stróże prawa i w końcu, jaki związek z prowadzonym śledztwem ma tajemniczy pantofel panny Hofmokl? Na te i inne pytania odpowie Wam ta krótka, ciekawa i humorystyczna historyjka. Jeśli idzie o szatę graficzną przedstawionej fabuły, to, co by dużo nie mówić pan Ostrowski nie powalił mnie na kolana. Jego kreska jest charakterystyczna dla ilustrowanej przez Gawronkiewicza Tabula Rasy (tyle, że w kolorze), której fabuła jak twierdzą twórcy jest pierwowzorem dla cyklu "Nadzwyczajni". Pozostaje jednak pytanie, czy za luźnym rozwinięciem scenariusza, w obu przypadkach pisanego przez Wojdę, musi iść epigonizm rysunków Ostrowskiego? Który jako debiutant powinien skupić się nad stworzeniem i szlifowaniem własnego styl aniżeli papugować innych grafików komiksu? Z dwojga złego chwali się wybór pana Ostrowskiego, który uznał, iż mistrzem i wzorem do naśladowania dla niego jest Krzysztof Gawronkiewicz, człowiek, który swoimi pracami zyskał szerokie uznanie na rodzimej scenie komiksu, a którego prywatnie uważam obok Przemka Truścińskiego za najlepszego i najbardziej pomysłowego rysownika komiksowego z kraju nad Wisłą. Kolorowa oprawa historii, na pierwszy rzut oka bardzo klimatyczna i godna pozazdroszczenia - cała paleta cieniowanej czerwieni przeplatanej czarną warstwą tuszu na błyszczący papierze, doskonale widoczna choćby na pierwszej stronie komiksu, w postaci unoszącej się nad miastem kobiety z rozwianymi włosami i powiewającą na wietrze suknią ślubną, pozwala w świetny sposób wczuć się w ezoteryczny, pełen niebezpieczeństw i tajemniczości scenariusz opowieści. Jednak kluczowa dla przebiegu akcji podróż inspektora Nowakowskiego po piekielnych czeluściach do znudzenia przypomina sekwencję ilustracji i kolorystykę Mike'a Mignoli rodem z Hellboy'a. Kolorytu ilustrowanej historyjce w dużej mierze dodaje wysublimowana, nietuzinkowa fabuła, trzymająca czytelnika do końca w napięciu. Charakterystyczne dla twórczości Dennisa Wojdy stało się już umieszczanie w górnych rogach stron tytułów utworów muzycznych najlepiej pasujących do zdarzenia z obrazka. Tej formy przekazu nie zabrakło również w "Nadzwyczajnych". Przy okazji przeglądania stron można wczuć się w klimat opowieści przypominając sobie melodie wpisane w poszczególne ilustracje. Z dużą ochotą przewraca się następne kartki opowiadania, by przeżywszy kolejne nadzwyczajne perypetie naszych bohaterów doczekać się wreszcie finału, którego nie sposób przewidzieć, a który tym razem może nas kompletnie zaskoczyć.
mat