SPOILERY tu są, zaznacz na początku swojego postu, Kagy-chan.
Bardzo lubię FMoS, z tym, że mangę, nie anime. Mangę czytałam pierwszą, oglądane (i AFAIR w końcu obejrzane, choć była to dla mnie męka) później anime uważam za z deczkę koszmarne. W każdym bądź razie w porównaniu do mangi jest przesadnie dziecinne. Przynajmniej ja je tak odebrałam.
Shinigami w m/a ukazani są bardzo różnie. W "Full Moon...", podobnie jak w "Yami no Matsuei" oraz "Bleach", byli kiedyś ludźmi. Umarli i, z różnych powodów, zostali shinigami. W tytułach tyczących 'bogów śmierci' za najciekawsze uważam to, że za każdym razem są... kimś innym. Pomijając nawet takie pozycje, jak "Death Note" i, jak sądzę, "Shinigami no Ballad", gdzie są to istoty nadprzyrodzone, które z ludźmi nie mają nic wspólnego. W każdym z tych trzech tytułów, jakie widziałam, gdzie shinigami byli kiedyś ludźmi, inne są 'warunki' do zostania shinigami po śmierci. "Bleach" jest pod tym względem najłagodniesze: trzeba mieć wysokie reiroku, na tyle, żeby dusza łaknęła pożywienia - od czego większość zmarłych jest wolna. W YnM (widziałam tylko anime, może w mandze jest inaczej) shinigami zostaje zmarły, który nie może pogodzić się ze swoją śmiercią, który na ziemi zostawił coś do załatwienia, o ile dobrze pamiętam (naprawdę dawno to widziałam). W "Full Moon o Sagashite" jest najgorzej: shinigami zostają samobójcy. Pół biedy, że nie pamiętają, dlaczego się zabili. A przynajmniej pamiętać nie powinni... Powody członków Negi Ramen były płytkie, moim zdaniem. Nie wzruszyły mnie specjalnie. Za to przyczyna samobójstwa Izumi, najbardziej pokręconego (no, może poza Jonathanem, ale on się wyróżnia pod każdym względem
) z pokazanych bogów śmierci, zjeżyła mi włosy na głowie. Do tej pory, kiedy o tym pomyślę, robi mi się słabo. To było naprawdę przegięcie...