Elo!
W zasadzie polska scena downtempo prężnie rozwija się tylko w podziemiu, a jej produkcje są do siebie bliźniaczo podobne. Zdeterminowane jest to prawdopodobnie wieloma czynnikami.
Pułapka tkwi w stosunkowej łatwości tworzenia tego rodzaju muzyki elektronicznej, która jest w istocie łatwością pozorną. Downtempo jako gatunek z nurtu chilloutu jest bardzo przyjemny w odbiorze, ale łatwo w nim o miałkość i nijakość. Co więcej gatunek ten staje się coraz bardziej wtórny. Są wykonawcy, którzy wyznaczają pewne kanony, reszta stara się je naśladować i w gruncie rzeczy nie poszerza ram gatunku, a jedynie porusza się w nich, dodatkowo uszczuplając ilość wykorzystanych środków wyrazu. No bo ileż można tworzyć oryginalne rzeczy ustawiając tempo na 80bpm i wykorzystując standardową paletę ciepłych syntezatorów, sampli rhodesów i podobnych efektów?
W każdym razie z nudy, miałkości i prostych aranżacji wyciąga nas polski producent Szymon Folwarczny, szerzej znany pod pseudonimem Stealpot. Pierwszy raz zetknąłem się z nim przy okazji jakiejś audycji w radiu Bis i nie dość, że usłyszałem ciekawą muzykę, to jeszcze dowiedziałem się, że Stealpot gra na trąbce i jest w moim wieku, co spowodowało u mnie z jednej strony podziw, z drugiej wpędziło w kryzys twórczy i poczucie, że cel do którego dążę klepiąc te beaty na komputerze stał się jeszcze bardziej odległy. W każdym razie pierwsze spotkanie z "Mass Message", czyli debiutem Stealpota z 2005 roku wspominam bardzo dobrze. Nie było to dzieło na miarę światową, ale zdecydowanie wybijało się na polskim podwórku i zdradzało ogromny potencjał drzemiący w artyście.
Na Hip Hop Kempie, w lecie 2006 przebywając zaznajomiłem się z dwoma panami, którzy, jak się okazało robią scratche dla Stealpota i zdradzili mi, że nowy materiał już powstaje. Z czasem przesunięto datę premiery, aż w końcu z miesiąc temu "Indian Salon" ujrzał światło dzienne. Do tej pory miałem okazję zapoznać się z promomixami z
majspejsowego profilu Stealpota oraz singlowym numerem
Kimi No Oto, zaśpiewanym w języku japońskim (!), który to numer katuję już chyba z dwudziesty raz pod rząd i progres od "Mass Message" jest niesamowity. Dodatkowo wszystkie numery zostały zagrane przez muzyków sesyjnych, przez co album brzmi bardzo organicznie. Dodając do tego wokale po japońsku, angielsku czy chorwacku, robi nam się naprawdę światowo. Jak tylko przezwyciężę kryzys finansowy, zamawiam "Indian Salon" i leżę na podłodze wsłuc**jąc się w kojące dźwięki wydobywające się z głośników, a żeby było bardziej orientalnie, wyślę mamę na targ, aby nabyła jakieś owoce z ciepłych krajów.
Czego sobie i wam życzę, ament.