W końcu wpadała w me ręce jedna z powieści
Diany Gabaldon z jej głównego produktu - cyklu
"Obca" - dwutomowe dzieło
"Tchnienie śniegu i popiołu". Jako, że bardzo mi się podobały miniaturki z Lordem Johnem, zabrałem się do lektury z dużym apetytem.
No i... raczej rozczarowanie. Akcja rozgrywa się na środkowym wschodzie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, w czasach tuż przed amerykańską wojną o niepodległość. Książka ma bardzo żywą akcję, dużo dramatycznych wydarzeń, sporo ciekawie zarysowanych postaci, ale... z fantastyką ma tyle wspólnego co "Nad Niemnem"
Oczywiście nie jest to wadą, ale reklamuje się ją jako fantastykę historyczną. Niby cały czas mamy świadomość, że grupka głównych bohaterów wywodzi się z naszych czasów, ale kompletnie nie odczuwa się tego. Dopiero na ostatnich dosłownie stronach coś tam zachodzi. Powinno się to określać zdecydowanie jako romans historyczny (i myślę, że tak jest na świecie odbierany - i stąd ta popularność i wysokie nakłady).
Poza tym.. jest to jednak książka pisana przez niewiastę dla niewiast. Sporo tu erotyki, ale właśnie z kobiecego punktu widzenia. Najwięcej jest opisów męskich pośladków, tudzież genitaliów
co mnie osobiście trochę przeszkadzało. Nie, żebym miał coś przeciwko pisarstwu kobiet - MacMaster Bujold i Willis to dwie moje ulubione pisarki, ale tu widać, że jest jednak różnica między literaturą pisaną przez kobiety, a pisaną przez kobiety dla kobiet.
No i generalnie - natłok wydarzeń jest taki, że nie ma czasu na refleksję, na odrobinę głębi. W sumie - raczej "Doktor Quinn" niż "Linia czasu"
.