Przeczytałam "Tańczącego Trumniarza". Jest to pierwsza powieść Deavera, po jaką sięgnęłam, i mam co do niej mieszane uczucia.
Plusy:
- zdarzają się interesujące zwroty akcji, czemu sprzyja dwutorowa narracja: z punktu widzenia mordercy i z punktu widzenia detektywa; momentami dochodzi do tego, że detektyw po śladach sądzi, iż morderca pojawi się gdzieś i zrobi coś, po czym narrator idzie do mordercy i się dowiadujemy, że te ślady to była podpucha i on tam wcale nie idzie - widzimy, jak jest zupełnie gdzie indziej, robi coś innego, myśląc o tym, jak fajnie przechytrzył policję, następnie wracamy do detektywa i się dowiadujemy, że wcale nie dał się oszukać i czeka na mordercę tam, gdzie już wiemy, że ten się pojawił... itp.;
- totalne zaskoczenie, jeśli chodzi o postać tytułową...
;
- wyjątkowo ciekawie podana praca policyjnego technika - trudno uwierzyć, ile można się dowiedzieć z miejsca zbrodni, na którym pozornie nie zostały żadne ślady...; jednocześnie pokazane, ile to wymaga doświadczenia, nauki, znajomości wszelkich składników chemicznych różnych przedmiotów oraz chodzenia i notowania, gdzie co jakie jest (np. gdzie w mieście leży jaki piasek
).
Minusy:
- irytujący bohaterowie, praktycznie wszyscy (no, może oprócz Bella, jego polubiłam
), od egoistycznego, sarkastycznego i nieprzyjemnego kaleki, przez policjantkę, która wie, czego chce, ale nie umie o tym powiedzieć, ponadto uwielbia samobiczowanie, oraz lotniczkę, ponad wszystko wielbiącą swój samolot i latanie w ogóle, rzadko potrafiącą myśleć o czymkolwiek innym, aż po mordercę, któremu wciąż się wydaje, że go obłażą robaki - paskudztwo (bohater "Lepiej być nie może" to przy nim pryszcz
);
- niska 'miodność' - raczej ciężko mi się to czytało.
Na razie Deavera nie skreślam, spróbuję innych jego powieści. A po lekturze "Kolekcjonera Kości" postaram się też o film
.