"Nie opuszczaj mnie" Kazuo IshiguroNie sugerujcie się nazwiskiem: autor urodził się w Japonii, ale mieszkał tam tylko do szóstego roku życia, więc nie można powiedzieć, żeby książka była japońska. To dla tych, co nie lubią 'skośnych' pisarzy
.
Nie wiem, od czego zacząć. To intrygująca powieść. Trochę dziwna. Dająca do myślenia. Wpływająca na czytelnika... - chyba w odmienny sposób na każdego, nie wiem, nie znam innej osoby, która by to przeczytała. Na mnie największe wrażenie zrobił opisany tam 'niewolniczy' system, z którym jego ofiary się godzą w nieomal 100%. Owszem, niby szukają sposobu na wydłużenie swojego życia jako 'normalnych' ludzi, ale nie mają wątpliwości, jak to się skończy. Dla nich wszystkich - zawsze tak samo, chociaż dla jednych wcześniej, niż dla innych. Nie próbują uciekać, zmienić swojego przeznaczenia - to, według mnie, główna różnica między nimi a niewolnikami białych w dawnych czasach. 'Niewolnicy' Ishiguro wydają się być pogodzeni z losem, jakby inna możliwość w ogóle nie istniała. Osobiście mam nadzieję, że nie doczekam takiej przyszłości, jaką pokazuje autor w tej powieści. Obawiam się, że stałabym się częścią tego systemu, że również nie widziałabym nic zdrożnego w tego rodzaju 'niewolnictwie', podobnie jak ogromna większość społeczeństwa z tej książki. Kiedy o tym pomyślę, wyobrażę sobie siebie taką, jest mi niedobrze. Dlatego wolę nie zastanawiać się na treścią "Nie opuszczaj mnie". Jednak to nie takie łatwe...
Złoszczą mnie niuanse języka postaci, zwłaszcza - w moim odczuciu - koszmarne eufemizmy, dzięki którym próbują chyba ukryć okrucieństwo swojego świata. 'Niewolnicy', którzy są głównymi bohaterami. Dla nich to część normalnego języka, zwyczajnego, codzinnego słownictwa; dla mnie to fragment systemu. Dla tych postaci nie istnieje śmierć, oni wcale nie umierają, nie. Oni 'schodzą'. To się nazywa 'zejście'. Ten 'zszedł' wczoraj, nasza koleżanka z klasy - dwa miesiące temu, nasze 'zejście' na razie się odwleka, ale i my przecież za nimi podążymy. Tymi, którzy uczyli się i wychowywali z nami, tymi, których poznaliśmy w młodości, tymi, których byliśmy opiekunami i tymi, których nie znaliśmy wcale. Za tysiącami naszych braci i sióstr, z którymi nie jesteśmy spokrewnieni, ale których łączy z nami to, że wszyscy jesteśmy... lub byliśmy... 'wychowankami'. Tego czy innego 'domu'. Wszystkich łączy nas pisany nam koniec. I początek, to, dzięki czemu zaistnieliśmy. Różnimy się od siebie, ale jeszcze bardziej różnimy się od tych, którzy 'wychowankami' nie są. Takie jest ich zdanie. I nasze. Ale przecież niektórzy z nich są identyczni, jak my. I-den-tycz-ni. Tylko że my jesteśmy inni. Dziwne to wszystko..., ale chyba tylko dla czytelnika.
Narratorką powieści jest 'wychowanka', która niebawem skończy poważny wiek lat trzydziestu. Warte odnotowania, bo jest jedną z najstarszych. Kathy wspomina swoje dzieciństwo w szkole, przyjaciół, wychowawców, naukę i zabawy. Potem młodość, lata po szkole, kiedy nie pracowała i dopiero zaczynała myśleć o tym, co ją w życiu czeka. Kiedy jeszcze niektórzy 'wychowankowie' mieli ochotę marzyć o innym życiu - nie o innym końcu, ale o tym, że między szkołą a 'zejściem' może być inaczej, niż wiedzieli, że będzie. Wreszcie o dorosłości, o opiekunach i ich podopiecznych, o 'zejściach' osób bliskich i dalekich, o utraconych nadziejach i zdobytej niechcianej prawdzie. O tym, jak to jest nie być człowiekiem, chociaż się nim jest.
Zdominowany osobą narratora sposób opowiadania jest intrygujący: dzięki temu świat przedstawiony układa się w głowie czytelnika po kawałku, jak puzzle, do których nie ma obrazka na wzór i trzeba je składać jedynie dzięki własnej wyobraźni. Kathy uważa swoją rzeczywistość, system, ludzi i samą siebie za coś najzupełniej normalnego, czego nie trzeba tłumaczyć. Czytelnik również może tak sądzić, jako że w oczach bohaterki nasz i jej świat różnią drobiazgi, nieistotne, zdawałoby się. Kilka powtarzających się pojęć, które powoli zaczynają uwypuklać odmienność, pewne trochę nietypowe metody wychowawcze, rzucona mimochodem taka czy inna uwaga dorosłej Kathy. Szczegóły, ginące w masie podobieństw. Dlatego nie widzi się całego obrazu od początku, chcąc nie chcąc czytelnik łamie sobie głowę, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. Dość szybko domyśliłam się, czym... kim jest Kathy i inni 'wychowankowie'; ich przeznaczenie stało się dla mnie jasne jeszcze wcześniej, bo słowo, jakim było określane, nie budziło we mnie większych wątpliwości. Toteż go tu nie podam - sami się dowiecie, jeśli sięgniecie po tę książkę. Wyjątkowość Hailsham, 'domu', w którym Kathy się wychowywała, do końca umykała mojej zdolności pojmowania, jednak ostatecznie została na szczęścia wyjaśniona przez autora. I nie wiem, czy Hailsham to był dobry pomysł, czy nie. Jeśli kiedyś doprowadzi do upadku tego systemu, to tak, był wspaniały. Ale jeżeli na tym się skończy... Nie wiem.
Ta powieść mnie niepokoi. Delikatnie mówiąc. Po pierwsze dlatego, że może się stać rzeczywistością, nawet jeśli nie w dokładnie takiej, to innej, podobnej formie. Po drugie: ponieważ jest w pewnym sensie rzeczywistością - znacie to powiedzenie, że jeśli chcecie usprawiedliwić niesprawiedliwe, okrutne, podłe działania względem innych osób, to najwygodniej najpierw odebrać im człowieczeństwo? To nie przyszłość, to przeszłość. I, niestety, teraźniejszość. 'Ty suko'. 'Ty sukinsynu'. 'Są ludzie i parapety'. 'To nie ludzie, to zwierzęta'. Owszem, to nie ta skala, spojrzałam jednak w lustro tej historii i zobaczyłam, że nie jestem wcale taka inna, niż ci nie-'wychowankowie' z powieści Ishiguro. Ta świadomość mnie przeraża. A Was?...
Polecam. Jeśli potraficie na siebie spojrzeć krytycznie. Choć może to tylko moje odczucia, może Was to wcale aż tak nie poruszy. Może, po prostu, jestem parapetem...
.