Zrobiłem sobie repetytorium z "Rudego Orma" Fransa Gunnara Bengtssona. Ksiązka z tych, co to w miarę czytania wywołują coraz większy żal, że mianowicie coraz bliżej końca, a tu chciałoby się jeszcze i jeszcze... Pewnie wiele osób zna tę knigę, jeśli się uchował taki co nie zna, to podam dla smaku: wyobraźcie sobie historię duńskiego wojownika ktora rozpoczyna sie na parę lat przed rokiem tysięcznym i wiedzie przez Skandynawię, Andaluzję, Anglię aż na Ruś, opowiedzianą przez kogoś, kto chyba nie był jednak XX - wiecznym szwedzkim pisarzem a własnie współczesnym bohaterom brodatym normańskim skaldem. Zapoznając się z przygodami Orma Tostenssona "Bywałego" ( i "Szczęściarza" także) raczej słuchamy północnej sagi niż czytamy powieść historyczną. Jest tu wszystko czego oczekiwalibyśmy od opowieści "o wikingach" tj. sami wikingowie, ich długie łodzie, miecze, piwne halle, złoto i kobiety. Na hełmach brak co prawda rogów, ale to nic straconego - bo te ostatnie przyprawiają bohaterom uczynne żony. Jest też humor, niewymuszony, czasem jakby rodem z Monty Pythona
"(...)Czyś chrzczony? - spytał ojciec Willibald
O, nie, nie - odpowiedział szybko Osten - Ani ja, ani nikt z mojej drużyny. Wszyscy jesteśmy uczciwi ludzie. (...)"
A momentami jest czyste piękno literatury, takie, że przestajemy się dziwić opisanemu kijowskiemu poborcy podatkowemu, który, po występie iryjskiego kuglarza, służbę u Wielkiego Księcia Włodzimierza porzuca na rzecz gry na fujarce . Bo sami pewnie zrobilibyśmy to samo.
Wydawców za brak reedycji tak doskonałej klasycznej książki winno się ugodzić oszczepem w to samo miejsce, w które cios otrzymał Toke Graugullesson siedząc po pijanemu w wychodku. Zgadnijcie jakie to miejsce...