Odkopuję wątek, ale chyba warto.
Ostatnio przeczytałem tą niedokończoną przez Egmont serię i chyba w Polsce za mało było o niej 'halo'. Bardzo rzadko zdarzają się serie komiksowe, w których autor przystępując do rysowania pierwszego kadru, wie jak będzie wyglądał ostatni, zamykający całość. W UW1 wszystko jest domknięte na guzik, intryga cały czas jest w głowie autora, dzięki temu nie ma rozwiązań deux ex machina (ok, może poza jednym, końcowym). A poza tym tym to czyste, rasowe, rozrywkowe hard sc-fi. I jak w przypadku serialowej Battlestar Galactica, okazuje się że jak się chce to da się napisać kosmiczne przygody
. Gdyż co mamy? Zabawę paradoksami czasowymi, wynikającymi z zabawami... grawitacją. Fajnie, że autor podchodzi ciut inaczej do paradoksu dziadka niż oklepało się to w kanonie fantastycznym, trochę mocniej wchodzi w fizykę (zdaje sobie sprawę, że bieg czasu zmienia się z odległością od środka masy) i rozumie jakie konsekwencje mogą z tego wyniknąć, co bardzo udanie włącza do fabuły. Co sprawia, że po końcowych cliffach aż chce się od razu zacząć nowy tom.
Tak sobie pomyślałem - nie wiem kto ma do tego prawa, ale po sukcesie Ekspedycji, taki kosmiczny integral dość dobrze przyjąłby się na polskim rynku komiksowym AD 2015. Gdyż ten jest zupełnie inny niż w roku 2003, gdyż zabierał się na niego Egmont.