C 93 stoi na dobrej drodze do tego, aby stać się ofiarą chwilowej mody na alternatywny folk (jakkolwiek to zwał), czego koronnym przykładem jest Antony & The Johnsons. o Karencie wspomina coraz więcej oficjalnych (czytaj: szeroko dostępnych) czasopism, jak choćby ostatni Przekrój (a'propos koncertu Antony'ego w Polsce). świetny artykuł Rafała Księżyka tylko potwierdził moje obawy - C 93 staje się modny. oczywiście nie wpłynie to zapewne na twórczość Tibeta, ale mimo wszystko widać po Antonym (niby też andergrandowym artyście) jak popularność sprawiła rozdrobnienie jego talentu na mase (czesto bezwartosciowych projektow).a co do Currenta - zainteresowanie tym zespolem szołbiznesu byłby jego początkiem końca.
Ależ papo. Wydaje mi się, że mylisz skutek z przyczyną. Antony w 2007 roku (czyli gdy u nas zrobił się popularny) wystąpił jak na razie tylko u Yoko Ono i Cocorosie. Te wszystkie jego gościnne występy (z c93, Lou Reedem, na debiucie Cocorosie) były raczej rozłożone w czasie przez kilka lat, zanim jeszcze zaczął bybć dobrze kojarzony.z
A c93 to moim zdaniem szczyt popularności ma już chyba za sobą. Ale w sumie któż to wie?
ciężko mi się ustosunkowywać do swojego posta, o którym nie pamiętałem że go napisałem
faktycznie może i przesadziłem z tą masą projektów Antonyego, zresztą nigdy nie miałem jakiejś specjalnej zajawki na jego twórczość, a do tego mam takie podejście, że jeśli o kimś zaczyna być głośno w tzw. oficjalnej prasie czy tv to z miejsca patrzę na tego kogoś z pewnym dystansem.
To może brzmieć śmiesznie czy banalnie, ale tak właśnie było, jest w ich twórczości autentyczna magia i coś niepojętego, czego trudno dotknąć świadomym umysłem, a jeszcze trudniej wyjaśnić. To już nie jest nawet muzyka psychodeliczna, ale psychoaktywna.
dokładnie, odczuwam to bardzo podobnie. po prostu są pewni wykonawcy, których twórczość trafia bezpośrednio w moją wrażliwość, pochłania mnie całkowicie i zwyczajnie zatracam się w niej. tak jest też (a może przede wszystkim) z C 93. ponadto Tibet z przyjaciółmi eksplorowali przeróżne pola muzyczne i zawsze wychodziło im coś wyjątkowego - czy to akustyczne balladki, czy industrialne zgrzyty, czy minimalistyczne plumkanie na fortepianie - wszędzie tam czuć tę magię, jednocześnie grozę i dziecięcą wrażliwość, niebiański spokój a zarazem bojaźń i drżenie.
w sumie nawet ciężko mi to opisać
wiem tylko, że odkąd usłyszałem moją pierwszą ich płytę (a było to "All the pretty...") od razu byłem kupiony i miałem świadomość, że trafiłem na naprawdę niebanalnych artystów (choć niewiele w sumie o nich wówczas wiedziałem).
A co do popularności czy "mody", to wydaje mi się, że taka podjara a la Antony (którego pierwsza płyta zresztą jest nieporównywalnie lepsza od tej, która urzekła "masy") nigdy nie będzie miała miejsca. Tibet w swoim szaleństwie jest zbyt hermetyczny.
pewnie nie, obawiam się tylko sytuacji, kiedy jakiś dziennikarz muzyczny nagle trafi na jakąś nową płytę C 93, zacznie puszczać to w radiu w audycji z alternatywną muzykę, w "Machinie" czy "Teraz Rocku" napiszą większy artykuł i Karent przestanie być muzyczną przygodą znaną nielicznym, eksplorującym samodzielnie różne nisze i zakamarki muzycznego światka.