1) Przede wszystkim magnesem jest warstwa tekstowa. Trudno powiedzieć, żeby David Tibet śpiewał, no jego skrzek zupełnie się do tego nie nadaje. On po prostu snuje opowieści i nawet pomijając fascynującą tematykę (mistycyzm chrześcijański, pogański, dalekowschodni, przeróżne herezje, apokaliptyczne wizje, magia, okultyzm, bla bla bla) jego sposób narracji urzeka, wciąga i pochłania uwagę w 100%. I co najdziwniejsze, kiedy pierwszy raz usłyszałem C93 ("The Descent Of Long Satan And Babylon") miałem wrażenie, że znam ich od wczesnego dzieciństwa - że czaili się gdzieś w moich snach, szeptali zza pieca u babci, ganiali ze mną po łąkach itd. To może brzmieć śmiesznie czy banalnie, ale tak właśnie było, jest w ich twórczości autentyczna magia i coś niepojętego, czego trudno dotknąć świadomym umysłem, a jeszcze trudniej wyjaśnić. To już nie jest nawet muzyka psychodeliczna, ale psychoaktywna.
Current 93 dzięki zdolności przyciągania przez Tibeta całej masy niezwykłych artystów stał się takim wielkim drzewem, po którego gałęziach i korzeniach idąc w różne strony słuchacz przechodzi solidną inicjację we właściwie wszystkich wartościowych zjawiskach muzycznych lat 80. i 90. i poznaje kapitalne zespoły z dekad wcześniejszych. Nie wspominając już o literaturze (np. "Maldoror" Lautremonta czy rzucające o glebę opowiadania grozy Thomasa Ligottiego).
A co do popularności czy "mody", to wydaje mi się, że taka podjara a la Antony (którego pierwsza płyta zresztą jest nieporównywalnie lepsza od tej, która urzekła "masy") nigdy nie będzie miała miejsca. Tibet w swoim szaleństwie jest zbyt hermetyczny.
2) Ulubione płyty to zdecydowanie "Thunder Perfect Mind", "Island", koncertówka "Hitler As Kalki" czy "Earth Covers Earth".