"Chopper" w reżyserii Andrew Dominika (pan ten wydirectorował także świetne "Zabójstwo Jesse Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda"), film bardzo dobry, w szczególności ze względu na koncertowo zagraną rolę Erica Bany. Bohater (trudno się to słowo wymawia w tym przypadku) - to Mark Read, bandyta kreujący się na australijskiego bohatera narodowego. Psychopata, który przyjaźnie gawędząc postrzeli cię w brzuch dla paru groszy, a następnie - szczerze (!) zaniepokojony twym stanem - odwiezie do szpitala. Bana jest odrażającym głupawo-chytrym menelem z metalowymi plombami a jednocześnie naprawdę uroczym kompanem. Bez żadnego przeskoku pomiędzy tymi wcieleniami. Przy tym nie ma w sobie niczego nadnaturalnego, żaden z niego esteta, geniusz zbrodni czy kuloodporny superman. Ostrzegam, film jest ironiczny - kto się spodziewa spektakularnej akcji czy misternej i konsekwentnej intrygi tego czeka rozczarowanie. Rzekome bohaterskie przewagi naszego wspanialca nad kompanami-kryminalistami okazują się rozdętym przez tabloidy wymysłem. Strzela się z antycznego złomu do nieuzbrojonego przeciwnika, dźga szydłami z zaskoczenia, kradnie drobniaki a nie miliony. I jeszce jedno: nie pokazywać (bardzo) młodszemu rodzeństwu lub (bardzo)konserwatywnym rodzicom - i tak zapewne nie zrozumieją o co chodzi, a scena jednoczesnej rozmowy z tajniakami i zalotów do dziewczyny jakkolwiek histerycznie śmieszna może niektórych zniesmaczyć.
Osoby, które rozpływały się nad teatralno-genialnym Hannibalem Lecterem mogą sobie porównać, jak tego pokroju osobnik zachowuje się w skali osiedlowo-bramnej. I dojśc do wniosku, że zdrowiej jednak spotykać takowych jegomości tylko na ekranie. I że tak napradę nie ma się kim zachwycać.
"Nemesis" (tak, tak: cz. I) reżyserii (?) Alberta Puyna. Oliver Gruner o mimice spychacza Caterpillar kontra supertajny i diaboliczny spisek rządowych cyborgów w ciemnych okularach i garniakach z poliestru. Film, który za sprawą magii kina jest tak zły, że aż dobry (albo odwrotnie, jak kto woli). Mamy rozterkę wyobcowanego bohatera poszukującego utraconego człowieczeństwa, niemożliwe do spełnienia uczucie, epicki dramat samotnej walki z totalitaryzmem, postapokaliptyczne krajobrazy, dreszcz napięcia. A także laserowe celowniki w oczach, strzelanie jednorącz z karabinu maszynowego, cyborgi poskładane z części zakupionych w Castoramie. Kto obejrzał, ten nigdy już nie zapomni obalającej wszelkie konwenanse sceny z udziałem starowinki i namolnego sługusa reżimu.
Bez żadnej ironii, film ten można nazwać kultowym na miarę Blade Runnera - chociaż jakby "z innej optyki", jak mawiał pewien gensek. Bo taki Emmerich może se kręcić sztampowe filmidła za grube miliony, o których za pół roku nie pamięta nikt prócz księgowych. Ale Puyn...dreszcz metafizyczny mnie przechodzi na myśl, co ten nakręciłby z wielusetmilionowym budżetem.