[
"Shortbus" Camerona Mitchella. Wiadomo, że poważni scenarzyści lubią fabuły patchworkowe, czyli potkane z przeplatających się nawzajem historii. A ludziska lubieją zostać nimi poruszeni - np. losem wyalienowanych Czarnoamerykanów w gniewnych miastach, albo smutną dolą klasy średniej uwielbiającej magnolie, czy też wpływem japońskich sztucerów na życie amerykańskich małżeństw na bliskowschodniej ekskursji. A tutaj fabułę sprokurował scenarzysta jakby mniej poważny - no bo jak to, panie, bez rasizmu, patriotyzmu, emigrantów i wojny z terrorem!?. O jakiesich dominach-krystynach!? Jakichś takich problemach małżeńskich!? Z temi, no, gej..., no, samcołożnikami!? Ze zbiorową sodomogomorą na ekranie!!!?. No cywilizacja śmierci, po prostu. A co najlepsze (tzn. najgorsze) niezwykle zabawna*, fajnie zagrana, i z bardzo porządną ścieżka dźwiękową. No i fabuła także co najmniej daje radę.
Ale jako Prawdziwy Mężczyzna, czystej krwi Polak, katolik oraz Patriota przez wielkokalibrowe P film ten serdecznie odradzam, zaraża bowiem relatywizmem i permisywizmem oraz zagraża biologicznemu przetrwaniu rasy ludzkiej prezentując postawy i czyny przeciwne prawu naturalnemu. Więc - stanowczo- nie oglądać. A jak już, to zachowując odległość co najmniej trzech metrów od ekranu, z muchozolem i opłatkiem w dłoniach./spoiler]
*Mistress Severin przy pracy, "przerywana lekcja muzyki" czy profanacja hymnu narodowego spowodowały , że uśmiałem sie jak norka.