Kroniki Spiderwick - czyli jak zmarnować kawał cudownej roboty, jaką są rysunki Tony’ego Diterlizz. Nawet nie wiem od czego zacząć.
Fantastyczne stwory zdecydowanie lepiej prezentują sie na kartkach papieru niż wykreowane przez komputer. Nie wiem jak to zrobili, ale na plakacie gobliny prezentowały się na prawdę świetnie natomiast w filmie był to kicz, obrzydliwie sztuczna mimika, uczłowieczona na chama, ogólnie rzecz biorąc patrzyłam na te postaci i nie potrafiłam w nich znaleźć nic ciekawego, wiarygodnego, czy właściwego tylko dla nich, nic specyficznego. Skrzat wyglądał jak Stewart Malutki, nawet, gdy zmieniał się w bogarta (w dodatku nie Humphrey'a). Tą bezpłciowość postaci potęguje chyba jeszcze praca kamery. Żadnego zbliżenia na goblina, w którym można by poczuć, że to coś na ekranie żyje i ma się dobrze i jest stworzeniem nie mającym wiele wspólnego z człowiekiem. I TE LUDZKIE OCZY!!! DRAMAT! Jak pamiętam z rysunków, to miało to-to oczy jak ryba głębinowa i ogólnie cały wyraz kojarzył mi się z rybą głębinową, a tu znów napiera na mnie porównanie do Stewarta Malutkiego, z tymi małymi brązowymi bystrymi oczkami FUJ! Poza tym jak na film o magicznych stworzeniach ZA MAŁO MAGICZNYCH STWORZEŃ. Jeden skrzat, kilka goblinów, ogr (masakrycznie sztuczny i obesrany) i troll ziemny (całkiem ok). Jakieś beznadziejne latające, kolorowe ochłapy (i znów zero zbliżenia - a to wróżki były i sylfidy). ZA MAŁO!
A, jeszcze gryf, no właśnie, tyle go było, że już zdążyłam zapomnieć, że był.
Efekt beznadziei niemagiczności potęguje nijak mająca się do fabuły czerstwa muzyka, w zasadzie nie pamiętam teraz nawet jako ona była (film oglądałam wczoraj wieczorem).
Fabuła to płacz i zgrzytanie zębów, rzewne teksty, nienawidzę cię mamo, przepraszam cię, teraz wiem, że to wina taty, na zawsze razem happy end.
Wiem, film dla dzieci etc, ale jednak Narnia to też film dla dzieci i też z tekstami pożal się boże ("ZA NARNIĘ!!!" brrrr), ale jednak lepsza dziesięć razy, choć oglądałam z dubbingiem.
3+/10, zawód na całej linii. Brakowało mi tego, na co czekam zawsze w każdym filmie o magicznych stworzonkach - klimatu, tego, że jest mroczny las, zaklęta polana, tajemnicza muzyczka i śledzące bohatera cienie, żyjące tuż obok niego i pokazane widzowi z ukrycia, dokładnie, odkrywane przez widza powoli i niezrozumiałe... Bohater skrada się zza krzaczka i obserwuje staw, nagle wydaje mu się, że widzi tam jakiś ruch, tańczące rusałki, po chwili to znika, nieodkryte do końca, no nie wiem, takie bajery co się po nocach śnią, a nie no... dupa dupa dupa.
+ za to, że dopiero teraz patrząc na obsadę zorientowałam się, że dwóch braci gra jeden aktor, w życiu bym nie zgadła.