"Zgniłe jajeczko wlac bez skorupki, czosnek, cebulę razem do kupki, dodać amoniak i siarkowodor - nos zatykając czekać na odór". Tytusowa recepta przypomniala mi się po obejrzeniu sequela "30 dni mroku". Pierwsza część to był porządnie zrobiony horror z szybkim tempem akcji, litrami krwi i niezłym aktorstwem. A drugą nakręcono, bo ja wiem po co? Chyba, żeby wyprać jakieś nielegalne przychody. Oto pani strażak znana z cześci pierwszej pragnie ostrzec świat o wampirycznym zagrożeniu. Robi to jeżdząc po Stanach z... odczytami. Po jednym z nich nadziewa się na trójkę samozwańczych łowców wampirów, co to, według deklaracji, polują na nie już od lat. Obserwacja sposobu ich działania nasuwa widzowi slangowe określenie: pussies. Choć chłopców jest w tym teamie dwóch a kotecka brak wogóle. Łowcy zdradzają bohaterce straszną prawdę - za wszystkim stoi, a jakże, królowa wampirów, imieniem, a jakże, Lilith (Renata brzmiałoby jeszcze bardziej klymatycznie). W 14 minucie filmu poznajemy także tzw dobrego wampira, ktoren w minucie piętnastej zdradza ferajnie miejsce pobytu wyżej wymienionej. Skąd się o nim dowiedział, to nieistotne. Trza potworę zabić, wtedy wszystko będzie dobrze, nieważne dlaczego. Poniżej następują długie sekwencje czajenia się po oświetlonych latarkami ciemnicach, przeplatane wzajemnym dodawaniem sobie otuchy i seriami z trzymanych jedną reką kałasznikowów. Potem jest scena miłosna, bez zdejmowania staniczka ( w tym przypadku może i dobrze, bo to nieprawda, że lepszy rydz niż nic). Potem znów długie czajenie się, otucha i serie. Potem czajenie się, otucha i... Potem czajenie się. Potem czaaaaaa... - to widz ziewa. Czyż muszę dodawać, że znakomici krwiopijcy z pierwszej części zostali zastąpieni przez gotyckich gogusiów w czarnych kontaktach i skajowych katankach? A jak tu ma nam stawać włos na widok ich królowej, skoro na powitanie prezentuje ona swój chudy goły zadek? Poważnie, wygłądało to niby jakaś reklama palmolive. Vagina dentata, po prostu. Gdzieżeś ty, ach gdzieżeś, Danny Hustonie z oryginału, gdzie twe problemamy ortodontyczne?
Film składa się niemal z samej partaniny, przeplatanej trzema na krzyż scenami gore zrealizowanymi w dziesięcioletniej technice komputerowej. Nikomu nie znani aktorzy grają fatalnie, obnosząc miny typu: "mintaj był nieświeży". Zdjęcia kiepskie, kręcone cyfrowką statyczne ujęcia. Nieistotna muzyka. Dłużyzny i przestoje w momentach teoretycznie wypełnionych napięciem i akcją. Czysty idiotyzm scenariusza ( ciekawe ile zaplacili za takie byle co). Marniutki budźet szczerzy zęby brakiem plenerów, choć księgowych wymieniono w napisach aż dwóch. Dobrze, że to rzetelnie nudne filmiszcze wypuszczono tylko na dvd. Można sobie przynajmniej nacisnąc fastforward. Od razu robi się zabawniej.