Wpadłam wczoraj na pomysł, aby mimo wszystko przekonac się do "The New World", pomijając irytującego Colina Farrela, którego jedyna rola, w której się wykazał talentem aktorskim to 'Telefon'. Niestety(?), po raz kolejny nie dałam rady. Zaczyna się bajkowo, niemal jak disney'owska Pocahontas - główna bohaterka skrada sie pośród drzew, widząc nadpływający statek, szum wody, szum wody... I szum wody.. Pomyślałam - to taki początek tylko, kiedy przybiją akcja się rozwinie. Ku mojemu przerażeniu nie rozwija się ani trochę, film jest niesamowicie nudny, Colin Farrel w roli Johna Smitha z otępiałym wyrazem twarzy ":O" przez cały film, nie wygląda... nawet normalnie.
Dużo ciekawych scen, zepsutych nudą. A muzyka w tle... pianino ;O Idealne do klimatu Indian.
Jadąc na trybie przyśpieszonym, częściej przerzucając sceny, niż je oglądając, robiłam to tylko dla ślicznej Q'Orianki Kilcher.