Jeżeli mogłabym się wciąć pomiędzy tę podniecającą wymianę zdań, to dziś po raz nie-wiem-który zamierzam oglądnąć sobie "Fridę".
Jest to jeden z tych niewielu filmów, które robią na mnie wrażenie, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i o ciekawe skręcenie. Świetna gra aktorska, nie tylko Salmy Hayek, na którą mogłabym patrzeć godzinami, ale też Alfreda Moliny (Diego Rivera) i Valerii Golino (Lupe Marin), przy czym ta ostatnia, bardzo charakterystyczna, wydaje mi się być najlepszą aktorką na planie. Ba, za każdym razem, gdy to oglądam, ona jedna wydaje mi się nie być aktorką, tylko prawdziwą postacią wrzuconą nieświadomie do filmu.
Cudowna muzyka, scenariusz (cóż, to akurat zasługa tych dwojga artystów), wyraźny akcent komunistyczny odnoszący sie do działalności głównie Diego Rivery i Lwa Trockiego, ale też nie czerwona agitka.
Z pewnością większośc tutaj, jak nie wszyscy, widzieli ten film, mimo wszystko jednak gorąco polecam, ja sama jestem w nim zakochana, mimo, że oglądałam go już spokojnie ponad 10 razy, za każdym razem mnie porusza.