Dzisiaj dzień krótkich anime: kolejnym, co obejrzałam, jest "Megumi no Daigo" ("Daigo z zespołu M" albo "Daigo z Megumi"), film kinowy będący adaptacją mangi Masahito Sody, twórcy m.in. sportowego "Capety". Ta historia, dla odmiany, mówi o strażakach. Film, jak poprzednio oglądana OAVka, trwa niecałe 50 minut, jednak oglądanie go to zupełnie inny rodzaj przeżycia. Przy "Blue Flames" zastanawiałam się, kiedy to się wreszcie skończy, a przy końcu "Me Gumi no Daigo" byłam mocno rozczarowana, że to już koniec. Grafika może nie powala, design jest charakterystyczny dla Sody, więc może niepiękny, ale w miarę realistyczny, jednak postaci i historia wciągają, jak mało co. Tytułowy główny bohater, Daigo Asahina, jest młodym strażakiem, który poprzysiągł sobie, że z każdego pożaru uratuje dokładnie wszystkich. Z tego powodu ma, o dziwo, ogromne problemy, jako że jego metody ratownicze są co najmniej kontrowersyjne, a często powodują i szkody np. w sprzęcie. Daigo obdarzony jest swoistą intuicją, przewiduje możliwość wybuchu, umiejscowienie pożarów, najlepsze drogi ewakuacji itd., i tym się kieruje, nie patrząc na etykietę czy dokonywane przez siebie zniszczenia. I, niestety, są ludzie, którzy tylko po tym ostatnim go oceniają, nie biorąc pod uwagę uratowanych przez niego istnień. Na film składa się kilka akcji strażackich (ze trzy chyba), w których Daigo zawsze zrobi coś niezgodnie z rozkazami, dzięki czemu ratuje tyłki nie tylko ofiar pożaru, ale i kolegów po fachu. Z czasem zostaje doceniony również przez swego największego 'wroga', jednak musi się do tego czasu zdrowo napracować...
Anime, jak dla mnie, świetne. Nie przeszkadza mi, że jest jednocześnie przewidywalne: postaci są tak żywe, a Daigo dodatkowo tak zdeterminowany, że oglądałam ten film jak na szpilkach. Zdaje się, że nic mnie już nie powstrzyma od kupienia 19 tomów mangi, które do tej pory wyszły po angielsku
(no, może 20, bo 20-sty wychodzi już w listopadzie
).
Jednym słowem: polecam.