Jak dla mnie - ten album ożywił wiarę w Metallicę. Jestem ich niepoprawnym fanem i przeżyłem dzieła w stylu Garage Inc. i nawet mi się podobały. St.Anger nigdy nie dokończyłem słuchać, bo się nie dało.
A to...cóż - nie ideał, ale bez przesady - kawał porządnej muzyki. Co by nie mówić - udowodnili, że królami metalu są i już.
Co prawda - nie jestem szczególnym entuzjastą "dojrzałości muzycznej i kompozytorskiej", która przejawia się w stopniu skomplikowania utworów ilości zmian tempa, karkołomnych przejściach itp. Jestem zdania, że metal ma być: prosty i genialny. W tym jego siła. I przez to też - moja ocena Death Magnetic nie jest na 5, tylko na 4+.
Co druga prawda - trudno znowu oczekiwać by nagrali coś takiego jak "czarny album", czy też Master of Puppets - bo tamto już nagrali i cześć. Gdyby drugi raz stworzyli album w identycznym stylu, to też znalazła by się masa ludków, która by trzeszczała, że są kiepscy, bo nie widać żadnego rozwoju.
Ogólnie podoba mi się ta płyta i cieszy mnie niezmiernie, że jeden z moich ulubionych zespołów pokazał, że istotnie - stać go na wiele. Bo przyznam, że po St. Anger to byłem załamany.
Jedno, czego nie mogę darować...solówki Hammeta. Coś ty chłopie robił przez ten cały czas? Gdzie się podział twój geniusz? To co prezentuje na DM...jest - nie powiem - w miarę ok, pokazuje, że jest zręcznym muzykiem, który wie którym końcem trzyma się gitarę. I absolutnie nie twierdzę, że jako gitarzysta - zagrałbym lepsze solówki. Na pewno nie, bo nie w tej lidze gram, ale litości...gdzież się podziały takie melodie jak w Fade to Black czy Master of Puppets? Przecież to co jest tutaj to jedynie pokaz poprawnej techniki gry i dużej biegłości. Ale ani krztyny geniuszu w tym nie widać. A wiem, że go ma. Przynajmniej miał.
Mam nadzieję, że to tylko echo St. Anger - musi się chłop na nowo rozkręcić. Z całego serca mu tego życzę - bo wciąż pozostaje jednym z moich ulubionych gitarzystów.