Żeby podać kontekst - Królewska Krew to moim zdaniem najgorszy komiks Jodorowskiego, a chilijski szaman jest jednym z moich ulubionych scenarzystów. El Topo zdecydowanie daje radę; znajomość filmu nie jest konieczna (choć z pewnością jest pomocna) ponieważ na początku albumu czytelnik zostaje wprowadzony w wydarzenia poprzedzające rzeczony album. Co do samej historii muszę stwierdzić, że w pewnym sensie sam sposób prowadzenia narracji w komiksie jest jakby bardziej jednoznaczny i mniej tajemniczy niż w filmie. Oczywiście Jodorowski pozostaje Jodorowskim: zgodnie z poetyką surrealizmu rzeczywistość ulega karykaturalnemu wyolbrzymieniu, ale w tym wypadku nie przekracza tej granicy poza którą seks i przemoc świętują same siebie; na życie Kaina cieniem rzuca się oczywiście przeszłość pod postacią doskonałego Ojca wyzwalając w synu zło i nienawiść (swoją drogą w styczniu wychodzi Metagenealogia Jodorowskiego; nawet jeśli ktoś nie przepada za ezoteryką lub uważa, że nie utrafia ona w nic rzeczywistego, to i tak wydaje mi się, że Ci, którzy zaczytują się w Jodorowskim powinni sięgnąć po tę pozycję, która zapewnie rzuci światło na twórczość Alejandro); znowuż otrzymjemy opowiesć inicjacyjną o oczyszczeniu i samopoznaniu, której akcja toczy się raczej podług logiki mitu i archetypów (Jodorowsky zdaje się mnożyć w Krecie różne formy jedności przeciwieństw). Nihil novi, ale komiks zdecydowanie angażuje, w czym bez wątpienia pomagają piękne, choć może nazbyt sterylne, ilustracje Landronna. Jednocześnie to dopiero początek historii i daje się to odczuć, ale nie w sensie negatywnym - autorzy nigdzie się nie śpieszą i spokojnie snują swą opowieść. Polecam. Choć niespecjalnie gustuję w stosowaniu szkolnego sposobu oceniania daję solidne 4/6, dla fanów Jodorowskiego (czy też filmu) 5/6.