No i jakiś lew chyba pożarł mi posta, którego pisałem!
Odświeżyłem sobie właśnie <Lwy> i utwierdzam się w przekonaniu, że Vaughan to typ komiksowego scenarzysty, który bardzo pilnie uważał, na lekcjach pisarskiego warsztatu. Odnoszę wrażenie, że <Lwy> napisane są hiperpoprawnie, wszystko jest w nich akuratnie, na swoim miejscu, całe to fabularne mięso jest tak doskonale wpasowane w wzorcowe ramy, że traci swój smak. Historia jest przecież ciekawa, ale poprowadzona bardzo przewidywalnie. Vaughan nigdzie nie chce nas zaskoczyć, skręcić, jakby bojąc się, że zostanie, nie wiem! może niezrozumiany przez czytelnika, że burę dostanie od redaktorów?
Zupełnie nie poczułem tego niepokoju, który udzielił się Darkowi, nie porusza mnie tak bezpretnesjonalności, która uderzyła Blacksada, a komiks mnie do siebie nie umiał przekonać, nie zaiskrzyło.