Oczywiście istnieje duże prawdopodobieństwo, że zwyczajnie przeoczyłem coś w filmie Penna i ów montaż wcale taki prosty nie jest, jak mi się wydaje.
Obejrzałem raczej małą część filmu, ale za oryginalne i ciekawe uważam sceny:
a) w ktorych oglądamy skutki, a nie dzialania. Najpierw są to (otywierające film) sceny, w których oglądamy pobojowisko, na ktorym przeżyli tylko Jack i jego siostra. Potem tak samo pokazywany jest także obóz Czejenów po napadzie armii USA.
b) cudowna scena z butami w scenie, gdy pani pastorowa bzyka się ze sklepikarzem. Toż to majstersztyk montażu, zwłaszcza w połączeniu z głosami.
Jeśli się oczekuje skrótu montażowego na miarę rzutu kością w "odysei kosmicznej" (skrótu, ktory przeszwedł do historii kina, bo był wyjątkowy), to latwo przegapić fakt, że w "Małym wielkim człowieku" jest sporo efektownych przejść montażowych - np. od dwunastu wężowych głów (dodanych dla smaku), do bohaterów w smole i pierzu.
Nie bierzesz tez pod uwagę faktu, że siła tego filmu tkwi w ironicznych wypowiedziach na temat rzeczywistości, tego czym jest, tego, jaka jest. Nawet banalne obrazki wyglądają inaczej, gdy zderzymy je z celnymi i kąśliwymi słowami. A takie zderzenia to sedno filmu Penna.
Moim zdaniem, scena, w której Jack spotyka Wild Billa Hickocka - ujęcia, przeciwujęcia, zmrużenia i otworzenia oczu, fakt, że patrzy najpierw na odbicie w lustrze, a potem rozlewa swój napój (no i jego strój, absolutnie sztuczny) - wszystko to składa się na to, co nazwałeś prostym montażem. Zapewniam cię, że w wielu filmach nakreconych w XXI wieku montaż jest dużo prostszy i dużo bardziej prymitywny.