Właśnie wróciłem z Bajobongo. Świetna wycieczka. Wszystkim polecam tego przewoźnika. To zdecydowanie najlepiej zorganizowana wycieczka, w jaką zabrał mnie Marek Turek.
Mocne otwarcie – zwłaszcza graficznie. Obrobione zdjęcia jako tła są jak najbardziej uzasadnione fabularnie – wszak to wycieczka przecież, ale mi się nie podobają. Choć odbieram to jako celowy zabieg, to tła pozostawiają u mnie mimowolnie niesmak pójścia na łatwiznę (nawet gdyby z technicznej strony były trudniejsze i bardziej czasochłonne niż rysunek). Jak sam turu pisał, ewidentnie pokazuje w tym komiksie, że nie brakuje mu pomysłów – tym bardziej moją niechęć wzbudzi podobieństwo do Sztuki spadania Bagińskiego (trzeba było ich z procy lub armaty wystrzeliwać:P) – choć jeśli mnie pamięć nie myli, kiedy czytałem ten fragment (arte pro arte jest na gildii) nie budziło to aż takiej niechęci jak teraz. Niepokój mój wzbudził także sześciorąkiej tancerki naszyjnik, w którym zmieniała się w niezrozumiały dla mnie sposób liczba czaszek i nóż etnicznego bojownika, który ewidentnie żył własnym życiem (długość głowni i rękojeści zmienia się w zależności od potrzeb fabularnych). Nie rozumiem też dlaczego w samolocie z ust zamachowca padła krówka – tzn. posłużono się aż tak charakterystyczną i zinfantylizowaną ikonką. Fabuła jest pełnokrwista, wciąga. Świetnie oddaje rytm wycieczki. Zdaje się, że to Bauman pisał, że każda wycieczka/wyjazd niesie w sobie podskórną nadzieję na seks. A w Bajabongo było to wliczone w cenę? Grozę dobrze podkreślają rysunki. Co najważniejsze: fabularnie komiks, choć porusza trudne i ważkie współcześnie problemy, to daleki jest od tandetnego patosu i małomiasteczkowej metafizyki. Historia jest bezpretensjonalna. Czekam na kolejne komiksy!